Profesorowie i doktorzy, jeśli nie mają własnych firm produkcyjnych, to nie mają pojęcia o biurokracji i przepisach. Pytać się można tych, co przez to przeszli.
Jeśli chodzi o normalną rzeczywistość normalnych zielarzy, to się bujamy w szarej strefie: zbierać i sprzedawać możemy wszystko, o ile nie jest chronione. Na przykład mogę legalnie sprzedać miotłę wrotyczu + miotłę krwawnika i nie wnikać w to, co nabywca z tym zrobi. Jeśli chcę to sprzedać jako herbatkę, czy środek do kąpieli, to znów: na targu, czy w internecie czy bezpośrednio mogę takie rzeczy sprzedawać, pod własnym imieniem i nazwiskiem, szczególnie, jeśli to są plony z mojej ziemi (lub działki). Jeśli chcę, by ktoś to miał dla mnie sprzedawać, to wchodzi się w całą machinę Sanepidu i GIS, o ile to będzie żywność lub suplement diety.
Jeśli jednak chcę obiecywać jakieś szczególne własności lecznicze to wchodzi się w prawo farmaceutyczne.
Jeśli dyskutujemy z odbiorcą ziół o jego chorobach i próbujemy coś wymyślić poza tym, co już wymyślili lekarze, czyli diagnozujemy i leczymy, to wchodzimy w ustawę o zawodzie lekarza.
Na przykład:
A. Przychodzi człowiek i prosi coś na kamienie żółciowe, dajemy paczkę kurdybanku i mówimy, by dawał to codziennie do obiadu. Zachowujemy się jak apteka lub sklep spożywczy - nic nam nie grozi.
B. Przychodzi człowiek i mówi, że ma drażliwe jelita, co nie zje, to go boli, nic nie pomaga, a my twierdzimy, że to moze kamienie, odsyłamy na USG i ewentualnie dajemy ta paczkę kurdybanka, to już stajemy się jakby lekarzami. Teoretycznie w takim przypadku tylko prosimy o łagodny wymiar kary, powołując się na klienta, który jest nam dozgonnie wdzięczny za pomoc.
Pozdrowienia :-)