Przecież udzielenie pomocy w przypadku zagrożenia życia lub zagrożenia ciężkim uszczerbkiem na zdrowiu, to nie jest to samo co leczenie. Ta ustawa dotyczy właśnie takich nagłych wypadków, kiedy nie ma w pobliżu nikogo, kto mógłby udzielić bardziej fachowej pomocy. I taką pomocą będzie również samo wezwanie odpowiednich służb. To nawet niekoniecznie chodzi o wykonanie sztucznego oddychania, tylko np. o wezwanie policji, gdy widzimy, że kogoś biją. Nie rozumiem, co to ma wspólnego z leczeniem przez zielarzy??
Wyobraź sobie sytuację, zresztą autentyczną, jednego z forumowiczów: jest jakieś spotkanie czy konferencyjka zielarska, nasz nieutytułowany kolega opowiada o swoich przemyśleniach i wynikach swoich przemyśleń testowanych na ludziach, którzy się do niego zgłosili z problemami zdrowotnymi. W ramach pytań i odpowiedzi z prelegentem, wstaje utytułowana osoba i stawia zarzut, że przecież on nie ma prawa leczyć, a to robi.
I co na takie stwierdzenie należy zrobić? Poprosić od razu o łagodny wymiar kary, a okolicznością łagodzącą byłby brak skarg i wcześniejsze kontakty klienta z medycyną, które nie przyniosły 100% wyleczenia? A może powiedzieć o wolności umów handlowych zielarz - klient? A może coś innego?
***
Zielarz może jedynie podpowiedzieć, jakie zioła będą pomocne w konkretnym schorzeniu i ostrzec, kiedy mogłyby zaszkodzić.
Tak zrobi zielarz gabinetowy, który sam nic nie wytwarza, nie zbiera i nie sprzedaje - rzeczywiście, taki tylko udzieli porady i nie ponosi żadnej odpowiedzialności.
Jednak zielarz to osoba, która zna się na ziołach (a przynajmniej powinna) oraz ich działaniu i niekoniecznie studiowała medycynę, więc nie ma prawa stawiać diagnozy, jeśli nie jest lekarzem.
Tu się zgadzamy: normalny zielarz woli mieć człowieka z kompletem wyników podstawowych badań i jasną diagnozą.
W dodatku nie ma chyba nawet żadnej weryfikacji, czy ktoś rzeczywiście posiada rzetelną wiedzę z dziedziny zielarstwa, czy jest sobie takim samozwańczym "zielarzem-chałupnikiem" 
Na zielarzach-chałupnikach, znachorach, opiera się tradycyjne zielarstwo, nie można tego wykluczać. Tak, jak istnieją ludzie z absolutnym słuchem, tak samo istnieją ludzie, którzy po prostu wiedzą, jaką roślinę, gdzie zastosować. Jeśli się doda do tego współczesne możliwości dostępu do różnych kursów, spotkań literatury i internetu, to solidne samouctwo może osiągnąć niezły poziom.
A może ktoś mi tutaj napisze, kogo tak dokładnie można nazwać zielarzem? Jakie ta osoba powinna mieć wykształcenie, jak zweryfikować jej kompetencje? Tutaj na forum wiele osób udziela porad, ale jakoś nikt nie świeci żadnym dyplomem...
Formalnie, obecnie uważa się, że zielarzem jest ten, co zbiera i wstępnie przetwarza zioła. Stosowaniem ziół zajmuje się ziołolecznictwo lub nowocześniej fitoterapia.
Czy można zweryfikować kompetencje? Raczej to trudno, bo sam dyplom świadczy o ukończenia kursu w jakimś zakresie.
Tak samo, czy można zweryfikować kompetencje na przykład lekarza?
Uważa się, że 6 lat studiów, potem praktyki i staże dają wiedzę i doświadczenie dla lekarza.
Czegoś takiego dla zielarzy nie ma. Byłoby wspaniale, gdyby lekarze robili specjalizację w fitoterapii.
Pozdrowienia :-)