W ostatnim numerze dodatku medycznego do tygodnika Die Zeit znalazłam obszerny artykuł o najnowszych odkryciach alergologów. Pierwszym odczuciem po przeczytaniu była dzika satysfakcja. Otóż jak moje dziecię 18 lat temu było małe i jadło kleiki oraz kaszki, to ja je gotowałam na mleku od krowy i do smaku dodawałam to, co akurat rosło w ogródku: truskawki, maliny, itd. Odsądzano mnie wtedy od czci i wiary, że niby hoduję dziecku alergie i pewnie niedługo je tym jedzeniem otruję. Dziecko ma w międzyczasie 18 lat, jest zdrowe jak rydz i ma bardzo wyrobiony smak (jedzenie musi być dobre!). No i teraz okazuje się, że pani doktor Erika von Mutius, pediatra i alergolog z monachijskiego Instytutu Zapobiegania Astmie i Alergiom opublikowała badania, że jednak to mleko krowie raczej przed alergiami chroni i że wogóle należy podawać dzieciom jak najbardziej zróżnicowane jedzenie.
Ale w artykule jest jeszcze jeden ciekawy wątek. Otóż w ramach pób zrozumienia kwestii powstawania alergii przebadano mieszkańców dolnośląskich wsi. W roku 2003 u 7% badanych wynik testu alergicznego był pozytywny. W roku 2012 już u 20%. Głównym podejrzanym jest w tym przypadku Unia, a konkretnie jej przepisy dotyczące produkcji żywności, a jeszcze konkretniej fakt, że bydło i trzoda chlewna trzymane są z dala od ludzi. Czyli nie ma to jak wakacje u babci na wsi, tzn. prawdziwej wsi.