Autor Wątek: Ciekawostki z frontu walki z alergiami  (Przeczytany 3069 razy)

Offline Czarna Jagoda

  • Mało Pisze
  • **
  • Wiadomości: 81
Ciekawostki z frontu walki z alergiami
« dnia: Marca 13, 2018, 12:36:10 »
W ostatnim numerze dodatku medycznego do tygodnika Die Zeit znalazłam obszerny artykuł o najnowszych odkryciach alergologów. Pierwszym odczuciem po przeczytaniu była dzika satysfakcja. Otóż jak moje dziecię 18 lat temu było małe i jadło kleiki oraz kaszki, to ja je gotowałam na mleku od krowy i do smaku dodawałam to, co akurat rosło w ogródku: truskawki, maliny, itd. Odsądzano mnie wtedy od czci i wiary, że niby hoduję dziecku alergie i pewnie niedługo je tym jedzeniem otruję. Dziecko ma w międzyczasie 18 lat, jest zdrowe jak rydz i ma bardzo wyrobiony smak (jedzenie musi być dobre!). No i teraz okazuje się, że pani doktor Erika von Mutius, pediatra i alergolog z monachijskiego Instytutu Zapobiegania Astmie i Alergiom opublikowała badania, że jednak to mleko krowie raczej przed alergiami chroni i że wogóle należy podawać dzieciom jak najbardziej zróżnicowane jedzenie.
Ale w artykule jest jeszcze jeden ciekawy wątek. Otóż w ramach pób zrozumienia kwestii powstawania alergii przebadano mieszkańców dolnośląskich wsi. W roku 2003 u 7% badanych wynik testu alergicznego był pozytywny. W roku 2012 już u 20%. Głównym podejrzanym jest w tym przypadku Unia, a konkretnie jej przepisy dotyczące produkcji żywności, a jeszcze konkretniej fakt, że bydło i trzoda chlewna trzymane są z dala od ludzi. Czyli nie ma to jak wakacje u babci na wsi, tzn. prawdziwej wsi.

Offline grzegorzadam

  • Więcej Pisze
  • ****
  • Wiadomości: 348
Odp: Ciekawostki z frontu walki z alergiami
« Odpowiedź #1 dnia: Marca 13, 2018, 14:54:03 »
Cytuj
W roku 2003 u 7% badanych wynik testu alergicznego był pozytywny. W roku 2012 już u 20%.
Co to za testy, tu też się dzieją różne cuda.

Cytuj
Czyli nie ma to jak wakacje u babci na wsi, tzn. prawdziwej wsi.
Na pewno, a są tam jeszcze krowy?  ;)

Offline Basia

  • Płytki nurek
  • Global Moderator
  • Dużo Pisze
  • *****
  • Wiadomości: 11142
Odp: Ciekawostki z frontu walki z alergiami
« Odpowiedź #2 dnia: Marca 13, 2018, 15:11:24 »
Dziś kupiłam mleko na rynku. Krowy jeszcze są na świecie

Pozdrowienia :-)

Offline grzegorzadam

  • Więcej Pisze
  • ****
  • Wiadomości: 348
Odp: Ciekawostki z frontu walki z alergiami
« Odpowiedź #3 dnia: Marca 13, 2018, 17:18:22 »
Zostało, sam od takiej pobieram, ale kiedyś w tej wiosce krowa była w każdej zagrodzie,
a teraz jest w dwóch.

Offline Czarna Jagoda

  • Mało Pisze
  • **
  • Wiadomości: 81
Odp: Ciekawostki z frontu walki z alergiami
« Odpowiedź #4 dnia: Marca 13, 2018, 17:28:17 »
Zostało, sam od takiej pobieram, ale kiedyś w tej wiosce krowa była w każdej zagrodzie,
a teraz jest w dwóch.
No właśnie, i to jest ten problem, który zidentyfikowanie medycy :-)

Offline Basia

  • Płytki nurek
  • Global Moderator
  • Dużo Pisze
  • *****
  • Wiadomości: 11142
Odp: Ciekawostki z frontu walki z alergiami
« Odpowiedź #5 dnia: Marca 13, 2018, 21:12:03 »
Żeby krowy stały w co drugiej zagrodzie, to by nie było problemów, niestety, istnieją teraz całe wioski teraz są bez kur, krów i świń, a wszystko kupuje się w sklepach.

Pozdrowienia :-)

Offline wzuo

  • Więcej Pisze
  • ****
  • Wiadomości: 339
Odp: Ciekawostki z frontu walki z alergiami
« Odpowiedź #6 dnia: Marca 13, 2018, 22:13:50 »
Kury to nie problem, ale jak wiemy krowy i świnie to niestety kolczykologia i inne czary, często nie warte zachodu. A pod stołem takiej krowy nie schowasz…

Offline Basia

  • Płytki nurek
  • Global Moderator
  • Dużo Pisze
  • *****
  • Wiadomości: 11142
Odp: Ciekawostki z frontu walki z alergiami
« Odpowiedź #7 dnia: Marca 13, 2018, 22:59:09 »
Główny problem to jednak to, że do jednej czy dwóch krów na wsi nie przyjedzie samochód z mleczarni, a samemu odwozić mleko, to już się robi zawracanie głowy i tak się toczy lawina... Na szczęście ciągle jeszcze bywają wsie gospodarskie.

Pozdrowienia :-)

Offline Dorunia

  • Dużo Pisze
  • *****
  • Wiadomości: 669
Odp: Ciekawostki z frontu walki z alergiami
« Odpowiedź #8 dnia: Marca 14, 2018, 14:53:45 »
 Moi synowie jadali / pijali wyłącznie mleko od szczęśliwej krowy. Jedli też wszystkie owoce z ogrodu. Jedli wszystko, bo kiedyś dom był domem, a nie restauracją w której dzieci jedzą co innego niż rodzice.
Żadnych alergii nigdy nie mieli i nie mają obecnie.
Z kolei jak należę do szczęśliwców, którzy ciągle mają dostęp do prawdziwego krowiego mleczka

Offline wzuo

  • Więcej Pisze
  • ****
  • Wiadomości: 339
Odp: Ciekawostki z frontu walki z alergiami
« Odpowiedź #9 dnia: Marca 14, 2018, 14:59:33 »
Moi synowie jadali / pijali wyłącznie mleko od szczęśliwej krowy. Jedli też wszystkie owoce z ogrodu. Jedli wszystko, bo kiedyś dom był domem, a nie restauracją w której dzieci jedzą co innego niż rodzice.
Żadnych alergii nigdy nie mieli i nie mają obecnie.
Z kolei jak należę do szczęśliwców, którzy ciągle mają dostęp do prawdziwego krowiego mleczka

Dalej tak może być, przecież wszystko zależy od rodziców, czy są rodzicami, czy sługusami dziecka, jak ja to nazywam. Ogólnie zastanawia mnie skąd ta radykalna zmiana przez ostatnie 30 lat w podejściu do wychowania. Rodzice biegają za dzieciaczkiem i spełniają jego wszystkie zachcianki, myśląc, że takie zachowanie to jest miłość.
Ja również za młodu jadłem co popadnie, w tym bułki z piaskiem jak spadła na ziemię i nie mam żadnych problemów z alergiami, poza glutenem, ale to z powodu BB i być może uda się kiedyś to zlikwidować.

Offline grzegorzadam

  • Więcej Pisze
  • ****
  • Wiadomości: 348
Odp: Ciekawostki z frontu walki z alergiami
« Odpowiedź #10 dnia: Marca 14, 2018, 20:05:56 »
Rodzice biegają za dzieciaczkiem i spełniają jego wszystkie zachcianki, myśląc, że takie zachowanie to jest miłość.
Wyprane mózgi, ludzie stracili rozsądek, a było kiedyś tak i komu to przeszkadzało? :)

Cytuj
"My, urodzeni w latach 50-60-70-80 tych, wszyscy byliśmy wychowywani przez rodziców patologicznych.
Na szczęście nasi starzy nie wiedzieli, że są patologicznymi rodzicami. My nie wiedzieliśmy, że jesteśmy patologicznymi dziećmi. W tej słodkiej niewiedzy przyszło nam spędzić nasz wiek dziecięcy. Wszyscy należeliśmy do bandy osiedlowej i mogliśmy bawić się na licznych budowach. Gdy w stopę wbił się gwóźdź, matka go wyciągnęła i odkażała ranę fioletem. Następnego dnia znowu szliśmy się bawić na budowę. Matka nie drżała ze strachu, że się pozabijamy. Nie chodziliśmy do prywatnego przedszkola. Rodzice nie martwili się, że będziemy opóźnieni w rozwoju. Uznawali, że wystarczy, jeśli zaczniemy się uczyć od zerówki.

Nikt nie latał za nami z czapką, szalikiem i nie sprawdzał czy się spociliśmy. Z chorobami sezonowymi walczyła babcia. Do walki z grypą służył czosnek, miód, spirytus i pierzyna. Dzięki temu nie stwierdzano u nas zapalenia płuc czy anginy. Zresztą lekarz u nas nie bywał, zatem nie miał szans nic stwierdzić. Stwierdzała zawsze babcia. Dodam, że nikt nie wsadził babci do wariatkowa za smarowanie dzieci spirytusem. Do lasu szliśmy, gdy mieliśmy na to ochotę. Jedliśmy jagody, na które wcześniej nasikały lisy i sarny. Mama nie bała się ze zje nas wilk, zarazimy się wścieklizną albo zginiemy. Skoro zaś tam doszliśmy, to i wrócimy.
Latem jeździliśmy rowerami nad rzekę, nie pilnowali nas dorośli. Nikt nie utonął.
Zimą któryś ojciec urządzał nam kulig starym fiatem, zawsze przyspieszał na zakrętach. Czasami sanki zahaczyły o drzewo lub płot. Wtedy spadaliśmy. Nikt nie płakał, chociaż wszyscy trochę się baliśmy. Dorośli nie wiedzieli, do czego służą kaski i ochraniacze. Siniaki i zadrapania były normalnym zjawiskiem. Szkolny pedagog nie wysyłał nas z tego powodu do psychologa rodzinnego.
W sobotę wieczorem zostawaliśmy sami w domu, rodzice szli do kina. Nie potrzebowano opiekunki. Po całym dniu spędzonym na dworze i tak szliśmy grzecznie spać. Pies łaził z nami – bez smyczy i kagańca. Srał gdzie chciał, nikt nie zwracał nam uwagi. Raz uwiązaliśmy psa na sznurku i poszliśmy z nim na spacer, udając szanowne państwo z pudelkiem. Ojciec powiązał nas później na sznurkach i też wyprowadził na spacer. Zwróciliśmy wolność psu, na zawsze. Mogliśmy dotykać inne zwierzęta. Nikt nie wiedział, co to są choroby odzwierzęce.
Sikaliśmy na dworze. Zimą trzeba było sikać tyłem do wiatru, żeby się nie obsikać lub „tam” nie zaziębić. Każdy dzieciak to wiedział. Oczywiście nikt nie mył po tej czynności rąk. Stara sąsiadka, którą nazywaliśmy wiedźmą, goniła nas z laską. Ciągle chodziła na nas skarżyć. Rodzice nadal kazali się jej kłaniać, mówić Dzień Dobry i nosić za nią zakupy. Wszystkim starym wiedźmom musieliśmy mówić Dzień Dobry. A każdy dorosły miał prawo na nas to Dzień Dobry wymusić. Dziadek pozwalał nam zaciągnąć się swoją fajką. Potem się głośno śmiał, gdy powykrzywiały się nam gęby.

Skakaliśmy z balkonu na odległość. Musieliśmy znać tabliczkę mnożenia, pisać bezbłędnie. Nikt nie znał pojęcia dysleksji, dysgrafii, dyskalkulii i kto wie jakiej tam jeszcze dys
Nikt nas nie odprowadzał do szkoły. Każdy wiedział, że należy iść lewą stroną ulicy i nie wpaść pod samochód, bo będzie łomot.
Gotowaliśmy sobie obiady z deszczówki, piasku, trawy i sarnich bobków. Czasami próbowaliśmy to jeść. Jedliśmy też koks, szare mydło, Akron z apteki, gumy Donaldy, chleb masłem i solą, chleb ze śmietaną i cukrem, oranżadę do rozpuszczania oczywiście bez rozpuszczania, kredę, trawę, dziki rabarbar, mlecze, mszyce, gotowany bob, smażone kanie z lasu i pieczarki z łąki, podpłomyki, kartofle z parnika, surowe jajka, plastry słoniny, kwasiory/szczaw, kogel-mogel, lizaliśmy kwiatki od środka. Jak kogoś użarła przy tym pszczoła to pił 2 szklanki mleka i przykładał sobie zimną patelnię.
Ojciec za pomocą gwoździa pokazał, co to jest prąd w gniazdku. To nam wystarczyło na całe życie. Czasami mogliśmy jeździć w bagażniku starego fiata, zwłaszcza gdy byliśmy zbyt umorusani, by siedzieć wewnątrz. Jak się ktoś skaleczył, to ranę polizał i przykładał liść babki. Jedliśmy niemyte owoce prosto z drzewa i piliśmy wodę ze strugi, ciepłe mleko prosto od krowy, kranówkę, czasami syropy na alkoholu za śmietnikiem żeby mama nie widziała, lizaliśmy zaparowane szyby w autobusie. Nikt się nie brzydził, nikt się nie rozchorował, nikt nie umarł. Żarliśmy placek drożdżowy babci do nieprzytomności. Nikt nam nie liczył kalorii.
Nikt nam nie mówił, że jesteśmy ślicznymi aniołkami. Dorośli wiedzieli, że dla nas, to wstyd. Nikt się nie bawił z opiekunką.
Od zabawy mieliśmy siebie nawzajem. Bawiliśmy się w klasy, podchody, chowanego, w dwa ognie, graliśmy w wojnę, w noża (oj krew się lała ), skakaliśmy z balkonu na kupę piachu, graliśmy w nogę, dziewczyny skakały w gumę, chłopaki też jak nikt nie widział. Oparzenia po opalaniu smarowaliśmy kefirem. Jak się głęboko skaleczyło to mama odkażała jodyną albo wodą utlenioną, szorowała ranę szczoteczką do zębów i przyklejała plaster. I tyle. Nikt nie umarł.
W wannie kąpało się całe rodzeństwo na raz, później tata w tej samej wodzie. Też nikt nie umarł. Podręczniki szanowaliśmy i wpisywaliśmy na ostatniej stronie imię, nazwisko i rocznik. Im starsza książka tym lepiej. Jedyny czas przed telewizorem to dobranocka. Mieliśmy tylko kilka zasad do zapamiętania. Wszyscy takie same. Poza nimi, wolność była naszą własnością.
Nasze mamy rodziły nasze rodzeństwo normalnie, a po powrocie ze szpitala nie przeżywały szoku poporodowego – codzienne obowiązki im na to nie pozwalały. Wszyscy przeżyliśmy, nikt nie trafił do więzienia. Nie wszyscy skończyli studia, ale każdy z nas zdobył zawód. Niektórzy pozakładali rodziny i wychowują swoje dzieci według zaleceń psychologów. Nie odważyli się zostać patologicznymi rodzicami.
Dziś jesteśmy o wiele bardziej ucywilizowani. My, dzieci z naszego podwórka, kochamy rodziców za to, że wtedy jeszcze nie wiedzieli jak nas należy „dobrze” wychować. To dzięki nim spędziliśmy dzieciństwo bez ADHD, bakterii, psychologów, znudzonych opiekunek, żłobków, zamkniętych placów zabaw.
A nam się wydawało, że wszystkiego nam zabraniają!"
https://www.facebook.com/Na-Wesola-Nute-770129476430745/?fref=ts