Ponieważ żyję w "cieniu" raka wstawiam fragment z książki J. Maslanky na temat leczenia nowotworów:
"Nie należy rozpatrywać problemu braku autentycznego postepu w leczeniu chorób nowotworowych i układu krążenia (oraz innych przewlekłych chorób) wyłacznie z perspektywy tzw. patalogicznego kapitalizmu i jego bezlitosnego dążenia do finansowych zysków.Istnieje bowiem jeszcze inny, nie mniej ważny czynnik, jakim jest subiektywna interpretacja pochodzenia chorób. I jesli w przypadku chorób układu krążenia manifestuje ona swoją obecność "wojną" z cholesterolem, to w przypadku chorób nowotworowych "walką z nowotworowym guzem.Oczywiście taka postawa prowadzi w ostateczności do opracowań wątpliwej jakości leków, których terapeutyczną przydatność ocenia się na podstawie równie wątpliwych przedklinicznych badań (finansowane zazwyczaj przez sponsorów nowo opracowanego leku). A jakie są rezultaty takich układów? Nietrudno przewidzieć:"nasi naukowcy" wcale nie muszą być obiektywni, a ich leki , aż tak przełomowe.
Opinie lekarzy medycyny ekologicznej w sprawie udawadniania "na siłę" "winy cholesterolu" podaję w rozdziale "Choroby serca". Tutaj natomiast chciałbym skupić się na przyczynach bezsilności onkologów reprezentujących medycynę konwencjonalną, próbujących opanować epidemię chorób nowotworowych.
Zacznę może od przedstawienia sylwetki dr. Geralda B. Dremera, autora książki zatytułowanej:"Nieśmiertelna komórka" ("The immortal cell").
Ukończył on fakultety biofizyki i genetyki oraz biologii komórek na kalifornijskim uniwersytecie w Los Angeles. Swoje studia z biochemii kontynuował w Szwecji. Po powrocie do USA przez wiele lat pracował na oddziale patologii szpitala Good Samaritan w Los Angeles, gdzie czynnie uczestniczył w naukowych badaniach nad rakiem, które ocenił jako "największy błąd w historii nauki i medycyny".
Na czym więc polega błąd w walce z chorobą, która wbrew oficjalnym statystykom atakuje już co trzecią osobę?
Otóż pomijając tu niezrozumiałą dla lekarzy leczących przyczyny (lekarze medycyny ekologicznej- przypis mój) koncentrację na nowotworowym guzie oraz indywidualne reakcje pacjentów na taki czy inny lek, błędem, o którym wspomina dr. Bremer, jest obowiązujący protokół laboratoryjnych badań, które rozpatruje chorobę nowotworową z perspektywy wyizolowanych, hodowanych w naczyniach laboratoryjnych (szalkach Petriego) komórek nowotworowych. Jako nienormalne, bo nieśmiertelne (mimo, ze pobrane z nowotworowej tkanki), sztucznie podtrzymywane przy życiu, w opinii dr. Dremera, stają się bezużyteczne, tak jak i całe badania oraz opracowane na ich podstawie chemoterapeutyczne leki.
Nieracjonalność laboratoryjnych założeń, zdaniem dr. Dremera, prowadzi do tego, że "chorzy na raka stają się świnkami morskimi do badań nad wysoce toksycznymi, ryzykownymi dla życia lekami, ponieważ model służący do testowania leków jest niewłaściwy w stosunku do istniejących potrzeb".
Dr Larry Weisenthal, członek międzynarodowej komisji opiniującej terapeutyczną przydatność nowo wprowadzonych na rynek leków, ma podobny pogląd na tą sprawę.W swoim raporcie negatywnie zaopiniował on ustalony program badawczy, skądinąd zaakceptowany przez National Cancer Institute.
Pisze on tak:"Jednym z głównych powodów um ieralności w tym kraju (USA) jest rak, bezdyskusyjnie posiadający najbardziej nie do przyjęcia modelowe systemy badawcze z przeznaczeniem dla przedklinicznych opracowań leków.Systemy te różnią się od tych przeprowadzanych na komórkach pobranych bezpośrednio z ludzkiego ciała tak wielce,że byłoby lepiej, gdyby wogóle ich nie przeprowadzano".
Słowa krytyki pod adresem przedklinicznych metod opracowywania nowych leków chemoterapeutycznych padają również ze strony lekarzy onkologów, którzy stosują tego typu leki we własnych praktykach. Terapeutyczną ich przydatność (i nie tylko) kwestionuje m.in. dr Ch. Moertal, onkolog zatrudniony w znanej amerykańskiej placówce szpitalnej, klinice Mayo:"Nasze najefektywniejsze metody (radioterapia, chemioterapia, ingerencje chirurgiczne) są bardzo ryzykowne i obfitują w efekty uboczne oraz praktyczne problemy. I kiedy cenę zapłacą już wszyscy, których leczymy, to jednak tylko niewielki odsetekcieszyć się może nagrodą w postaci przelotnej remisji czy, jak to bywa zazwyczaj , niepełnym cofnięciem się guza..."{"Nexus;2002).
O fakcie watpliwej terapeutycznej przydatności chemioterapii czy radioterapii ostatecznie przekonał mnie znany w środowisku naukowym Ameryki , zajmujący się m. in. analizą terapeutycznych wartości obu technik leczenia raka, prof. dr Hardin Jones z Donner Lab of Medical Physics z Uniwersytetu Kalifornijskiego.
Jako onkolog- naukowiec wyspecjalizowany w przyczynowym aspekcie chorób nowotworowych , jasno wyraził swą opinię w publikacji popularno-naukowej , przekazanej przez The New York Academy of Sciences.
Prof. Jones m.in. stwierdza tam:"konkluzją moich badań jest , że nieleczeni chorzy na raka żyją do czterech razy dłużej od tych leczonych (metodami konwencjonalnymi), dodając , że należy "absolutnie ponad wszelką wątpliwość stwierdzić, że radykalna interwencja w przypadku pacjentów z nowotworem czyni więcej szkody, aniżeli dobra"
I jakby na potwierdzenie tego dodaje:"Moja żona i ja dyskutowaliśmy na temat, co byśmy zrobili, gdyby zdiagnozowano u niej raka piersi.(...)"Oboje zgodziliśmy się, że jeśli chodzi o leczenie, nie uczynilibyśmy NIC za wyjątkiem tego, że zrobilibyśmy wszystko, by żyć tak zdrowo, jak to jest możliwe. Gwarantowałem jej, że będzie żyła dłużej!
Podobnie, bo bez uznania prof. Jones wypowiedział się też na temat naświetlania guzów nowotworowych:"Jeśli chodzi o terapię naświetlania, w zdecydowanej większości przypadków włączenie lub wyłączenie maszyny nie wnosi żadnej różnicy".
Skąd wziął się u prof. Jonesa aż taki radykalizm opinii?
Otóż prof. Jones przez ponad ćwierć wieku wnikliwie analizował dane z onkologicznych klinik świata na podstawie których, jak sądził, można byłoby wprowadzić niezwłocznie zmiany, które uzdrowiłyby onkollogiczną beznadziejność dnia powszedniego. Nic jednak nie wskórał, pomimo sławy i konkretnych argumentów, jakimi dysponował.
Argumenty profesora nie tylko podważają zasadność stosowania onkologicznych standardów, ale też zaprzeczają propagandzie wczesnego diagnozowania:"Największym nonsensem jest, kiedy rozgłasza się, że stosunkowo wczesne wykrycie symptomów raka podwyższa szansę na przedłużenie życia"
Wiedząc, że mammograf może wyłapać zmiany nowotworowe w piersiach dopiero po kilkunastu latach od chwili zac zęcia choroby (zazwyczaj po około 10), prof. Jones jest przekonany, że dla kobiet byłoby lepiej, gdyby skorzystały z innych i bardziej skutecznych metod diagnozowania, które z powodzeniem mogłyby oszczędzić im dalszych interwencji onkologicznych (patrz rozdział:"Klinika medycyny ekologicznej"). Tym bardziej, że jak twierdzi ( z czym zgadza się zdecydowana większość lekarzy ekologicznych)"nieleczone przypadki raka piersi wyraźnie mówią, iż wskaźnik przeżycia tego rodzaju pacjentek oznacza czterokrotnie dłuższy okres przeżycia ich w stosunku do tych leczonych".
Co zatem radzi swoim pacjentom prof. Jones?"KAŻDY PACJENT Z RAKIEMUTRZYMUJĄC WŁASNĄ KONDYCJ Ę FIZYCZNĄ NA DOSKONAŁYM POZIOMIE MOŻE SPODZIEWAĆ SIĘ WCIĄŻ WIELU SZCZĘŚLIWYCH LAT ŻYCIA. Jakkolwiek nie powinien on sobie pozwolić na marnowanie ich, przyjmując postawę inwaliwdy pozbawionego nadziei, licząc na medyczną interwencję, dającą mu praktycznie zero szans na przedłużenie życia".
Amerykański autorytet w dziedzinie chorób nowotworowych, dr Lawrence Taylor, chirurg i wykładowca na uniwersytetach medycznych Austrii, Holandii i USA nie zaprzecza, wskazując na dodatkowy czynnik, o którym cisza w tyradach na temat onkologicznego postepu: "Ludzka chciwość jest przyczyną śmierci i ludzkiego cierpienia. Rak jest najbardziej lukratywnym biznesem medycznej praktyki, gdzie większość onkologów jest za utrzymaniem tego układu".
Inne przyczyny to nieświadomość i ignorancja.
w przypisie, z którego wybieram fragment, w posumowaniu pisze, "[...]Przyczyny wyżej wymienionych reakcji tłumaczy dr U. Abel z Niemiec. Uważa on, że zniszczenie DNA chemoterapią czy naświetlaniem powoduje:"rozwój bardziej śmiertelnej formy raka w późniejszym okresie czasu, ponieważ chemoterapia i naświetlanie generują wolne rodniki w nieobliczalnej ilości"
Dr Wolfgang Kostler, prezes austriackiego towarzystwa onkologicznego, założyciel znanego dziś nie tylko w Austrii Sanatorium Dobling, też nie jest zachwycony oficjalnymi technikami leczenia. A jako lekarz onkolog o "świeym i alternatywnym podejściu" w swej klinice leczenia raka stosuje inne od standardowych metody:"Według naszych danych, pacjenci leczeni podstawową terapią onkologiczną (dr Kostler jest zwolennikiem chirurgicznego usuwania guza, jeśli wynika taka potrzeba), wykazują dużo lepsze wyniki od tych leczonych konwencjonalnie
Z naszym podejściem, obserwujemy dalece niższy wspólczynnik nawrotów oraz prtzerzutów, kiedy porównujemy je z wynikami leczenia chemoterapeutycznego czy naświetlania"
w ksiązce podano jak wygląda podstawowa terapia nowotworów według dr W. Kostlera. Ponadto podane są protokoły leczenia wg dr A. Hoffera, dr L. Taylora i wiele, wiele innych cennych (przynajmniej dla mnie) informacji.
W książce duzo informacji na temat leczenia witaminą C ....i nie tylko
Autor twierdzi, że dzieci z ADHD nie powinni być leczone przez psychiatrów....ale odpowiednio dobraną dietą