We wtorki i piątki jeżdżę na targ. Wracając wstępuję do małego komisu (nie lumpexu) pogrzebać w ciuszkach.
Dzisiaj zastałam tam kilka pań. Dyskusja dotyczyła bolerizy. Każda z tych osób miała kogoś z tym schorzeniem.
Oprócz mnie. Grzebałam i słuchałam toczącej się rozmowy. W pewnym momencie odezwała się właścicielka sklepu (młoda dziewczyna po 30-tce). Powiedziała , że jej koleżanka była ciężko chora z powodu boleriozy. Leczona przez wielu lekarzy. Nafaszerowali ją po zęby różnymi antybiotykami, a ona już praktycznie nie chodziła.
Właścicielka sklepu powiedziała, że kilka tygodni temu poszła na zabiegi, nie znała ich nazwy. Powiedziała, że trzyma się w ręce metalowe "rurki". Rzuciłam pod nosem, że zapewne chodzi o biorezonans. Trafiłam...
Dziewczynie szybko się poprawiło, jeździ nadal na zabiegi, ale wróciła do życia. Poprawa bardzo szybka.
Kiedyś wklejałam tu fragment prywatnego listu od mojej znajomej z Poznania. Dotyczył on lekarza, który zawiózł niemalże umierajacego syna na biorezonans. Też szybka poprawa. Mineły dwa lata. Chłopak czuje się świetnie, nawrotu boleriozy jak dotąd nie ma.
Tak więc, jeżeli Adamie piszesz, że biorezonans to ciemnota i naiwność, zawsze-proszę- dodaj, że to według Ciebie.
Gdyby mnie to cholerstwo (borelka) dopadło, pierwsze co bym zrobiła to leczyłabym i biorezonansem i równolegle ziołami.