Opowiem pokrótce jak mój tata miał styczność z tą starą metodą.
W latach 60-70 kiedy mnie jeszcze nie było na świecie miał jakiś problem z uchem, robił mu się na uchu wielki bąbel wypełniony płynem. Ściągali mu to ale nic nie pomagało, w końcu z okropnym bólem, wysoką gorączką i połową głowy siną i nieczułą trafił do szpitala. Po paru dniach (jak to określił) wyglądało na to że jeszcze trochę a byłby może i na tamtym świecie. Na jego szczęście pojawił się na oddziale jakiś starszy lekarz który polecił właśnie zrobić zastrzyk z jego własnej krwi, dokładnie tak jak to opisywaliście powyżej. Po paru dniach wyszedł ze szpitala, po jednym zabiegu odczuł ulgę, szybko się ten stan zapalny ugasił i tatko wyzdrowiał.
Jakieś 6-7 lat temu pytał młodego lekarza o tę metodę, a ten zrobił na niego "gały" bo pierwsze słyszał o czymś takim. Żadna młoda pielęgniarka nie chciała mu tego zrobić, żaden lekarz tego nie polecił, bo teraz to nie jest zbytnio znane (albo śmiesznie drogie), tylko jedna emerytowana pielęgniarka od razu się zgodziła, bo znała tę metodę z pracy w szpitalu.
Czytałam o tym że dziś krew się odwirowuje, a potem wstrzykuje pacjentowi, koszt chyba właśnie dość wysoki. Moim zdaniem jeśli ktoś znajdzie starszą pielęgniarkę z szerokim doświadczeniem, to ta mu zrobi ten prosty zabieg. No chyba że będzie się bać
odpowiedzialności przed dzisiejszymi lekarzami.