Ja przechodziłam autohemoterapię jakieś dwanaście lat temu, będąc nastolatką. Zaraziłam się od kogoś, nad jeziorem prawdopodobnie, przykrą przypadłością: co jakiś czas na skórze w różnych miejscach pojawiały mi się bardzo bolesne duże ropnie. Niektórzy lekarze diagnozowali to jako czyraczycę, ale żaden nie mógł znaleźć przyczyny ani lekarstwa na tę przykrą dolegliwość. Robili mi wymazy z zatok, które notorycznie miałam zawalone, sprawdzali stan uzębienia. W ciągu kilku lat męczarni przeszłam przynajmniej pięć antybiotykoterapii, po których, pewnie w wyniku osłabienia, objawy znacznie się nasilały. W końcu, w całkowitej bezsilności i trochę przypadkiem, mama trafiła na lekarza (nawiasem mówiąc dość enigmatyczna postać), który zaproponował właśnie zastrzyki z własnej krwi. Kazał tylko kupić dziesięć strzykawek i igieł i przychodzić do niego codziennie na zastrzyk. Zabiegi odbywały się w warunkach domowych. Pobierał mi krew z żyły w przegubie ręki, a następnie, od razu, wstrzykiwał domięśniowo, w pośladek. Najpierw była to nieduża ilość, może 1ml, potem stopniowo zwiększał ilość pobieranej i wstrzykiwanej krwi. Mówił przy tym, że autoszczepionka była kiedyś stosowana dużo powszechniej, ale została wyparta przez inne, przeważnie dużo droższe (niż kilka strzykawek) metody leczenia. Zastrzyki z własnej krwi baaaardzo podnoszą odporność. Po kuracji, która trwała w sumie osiem dni, pojawiły mi się może dwa ropnie - dużo mniejsze i dużo mniej bolesne. Jeszcze przez jakiś czas zarażałam w bliższym kontakcie (np. spanie w jednej pościeli), ale po paru miesiącach wszystkie dolegliwości skórne ustąpiły. Skutkiem ubocznym była możliwość oddychania przez nos - od momentu zakończenia tej terapii aż do niedawna miałam spokój z zatokami. Ponieważ od pół roku dolegliwości z tej strony powróciły, zaczynam znowu czule myśleć o tej metodzie leczenia. Niestety, jedyne z czym się spotkałam na ten temat, to jakieś umagicznione informacje, że gdzieś ktoś, owszem, wykonuje tę szczepionkę, ale nie dość, że cena jest straszna (nie mam pojęcia, skąd), to do tego trzeba przejść wnikliwą kwalifikację. Od jakiejś pielęgniarki usłyszałam nawet, że już się tego nie stosuje, bo terapia jest niebezpieczna (cokolwiek to znaczy). Czy ktoś słyszał o jakichś przeciwwskazaniach? Bo o ile bańki trzeba umieć stawiać, bo ważne jest, żeby przykładać je we właściwych miejscach (chyba że się mylę?), o tyle autohemoterapia wydaje się być cudownym lekiem na wiele schorzeń: tani, łatwy w użyciu i mega skuteczny (przynajmniej na moim przykładzie). A jeśli jest tak, jak mówię, to rodzi się w mojej głowie teoria spiskowa: że nie stosuje się jej, bo jest konkurencyjna dla leków, na których można sporo zarobić. Czy ktoś rozwieje moje wątpliwości?
))