Zastanawiam się już od jakiegoś czasu, ile czego ma wpływ...
To jest zdjęcie z wakacji. Spędziłam ogółem chyba 10 wakacji pod rząd, pomiędzy 3,5 rokiem życia, a 14,5, w górskiej rzece Białce we wsi BiałceTatrzańskiej. Na zdjęciu zamalowany jest jeszcze mój brat. Byliśmy wywożeni na 2 miesiące (czasami na krócej, żeby pojechać jeszcze gdzieś z rodzicami), z babcią. Lipiec-sierpień w górach. Za mojej pamięci były świeżo dla nas przygotowywane (wypchane), sienniki na metalowych łóżkach, woda ze studni, wychodek przy oborze. Kilka krów, koń, świnki, kury, gęsi. Jabłonki w ogrodzie, łąka wszędzie wokół. No i rzeka, jak widać. Mieliśmy stałą ekipę rówieśników z różnych miast, co roku się spotykaliśmy.
W rzece się siedziało do jagodowych warg i ogólnej telepawki, potem należało wyjść, wygrzać się na słońcu i czym prędzej wrócić
Robiliśmy spływy materacowe i mieliśmy mnóstwo przeróżnych gier i zabaw, wszystko na dworze. W razie deszczu potrafiliśmy po kilka godzin spędzać w stodole na sianie, robiąc sobie zawody akrobatyczne w skokach z belki.
Po co o tym piszę? Bo to ma też związek i z paroma innymi aktualnie poruszanymi wątkami. Kwestia odporności i układu odpornościowego.
Nie wiem czy można to przypisywać między innymi takim wakacjom, ale ja osobiście pierwszy raz zagorączkowałam w wieku 7 lat, po basenie - w zimie. Mieliśmy obowiązkowy basen w ramach w-f. Dusiłam się od chloru, miałam czerwone oczy i nie polubiłam od pierwszego zetknięcia się. (Poza tym kazali nam nosić obrzydliwe czepki gumowe i bawełniane białe kostiumy, które nabierały wody i strasznie się rozciągały
) . To było jak pogwałcenie wolnej istoty....no to wolna istota zaprotestowała. Zapaleniem ucha środkowego, ostrym, od razu z perforacją błony bębenkowej. Skutkiem tego mam bliznę na błonie bębenkowej i nie mogę nurkować, bo mnie boli ta błona przy zmianie ciśnienia.
Wracając do tej pierwszej gorączki 39 stopni. Nie wiedziałam co się ze mną dzieje i bolało. Najciekawsze co się stało później. Dostałam antybiotyk, penicylinę domięśniowo, i zareagowałam jak przysłowiowy Indianin na penicylinę - wyzdrowiałam w kilka godzin, nie przesadzę jak napiszę, że w dwie. Potem dostawałam antybiotyk, żeby skończyć kurację tak, jak się wtedy stosowało.
Z chorób wieku dziecięcego
nie zaliczyłam odry, ospy i różyczki, mimo kontaktu z chorymi rówieśnikami. Różyczkę przeszłam na studiach, ospę wietrzną w postaci 1 bąbla - jak córka chorowała. I to pewnie dlatego, że wtedy byłam świeżo po szczepieniu na wzw. Anginę jedną, jedyną - na studiach.
Ogólnie mało choruję (dlatego nie znam się na lekach i różnych terapiach
)
Próbowałam w dorosłym życiu tych pryszniców naprzemiennych - no nie daję rady. To jakieś umęczanie ciała, stresuje mnie tylko i niczego dobrego mi nie daje. Tak myślę, że jak się ma człowiek wściekać przy tym, jak "dba o zdrowie", to chyba nic dobrego z tego dla zdrowia nie wyjdzie.
Dla mnie dużo łatwiejsze do wykonania są na przykład wyjścia na taras w zimie w krótkim rękawku. Nie jest to ekstremalne, ale zawsze coś
Ale gdybym była zdesperowana, to chyba wolałabym morsowanie w naturze, niż takie cywilizowane namiastki jak zimny prysznic