Basiu, mam chyba nieco lepsze źródła informacji bo z kręgów ministerialnych. Ministerstwo nie weryfikowało obowiązków zawodowych które są bardzo szerokie i wydają się naruszać prawo farmaceutyczne.
Co nie zmienia faktu, że wniosek o wpis na listę zawodów pochodził od uprawiających chińszczyznę (oni to nazywają tradycyjną medycyną chińską, ale przecież oni nie są lekarzami, więc, chyba sobie uzurpują nieco), a nie od radiestetów.
Mogę wydać się chamem ale taka jest prawda. W świetle prawa, zielarz-fitoterapeuta będzie jakościowo niższy od inżyniera zielarstwa. W perspektywie zatrudnienia zielarze będą właśnie "niedouczeni".
Zatrudnienia w firmie - tak. Nie czarujmy się: pracodawca, jeśli sam nie jest fachowcem zatrudnia jescze badziej niefachowca, czyli rekrutera, dla którego liczy się papier. Miejmy nadzieję, że firmy farmaceutyczne mające swoje uprawy zatrudnią wszystkich Waszych absolwentów.
Ale, jeśli chodzi o samozatrudnienie, czyli założenie firmy zielarskiej - nie jestem pewna, czy uczycie wszystkiego, czego potrzebuje początkujący kapitalista. Założyć firmę, to pikuś, w urzędzie gminy za rączkę poprowadzą, gdzie postawić krzyżyk, a gdzie się podpisać. Schody, czyli zapłacenie (w skrócie) ZUS zaczną się później, a statystyki są brutalne. Urzędy skarbowe biorą kasę dopiero od dochodu, czyli w porównaniu z ZUS uprawiają filantropię.
Martwisz się o prawo farmaceutyczne? A ja to określę dostosowaniem polskiego prawa do zwyczajów z Unii Europejskiej lub przynajmniej zdrowego rozsądku. Zielarz tym się zwykle różni od lekarza, że w czasie nauki nie obmacał 100 brzuchów chorych osób i nie widział na oczy ludzkiej wątroby, o której tyle się mówi. Czy inżynier zielarz ma takie zajęcia w programie?
Nie zauważyłam w programie zajęć niczego o fizjologii i anatomii ludzkiej, czyli formalnie pod tym względem program studiów nie obejmuje nawet zakresu kursu towaroznawstwa zielarskiego.
W zasadzie moglibyście to uzupełnić, jeśli miałaby być mowa o fitoterapii i zatrudniania Waszych absolwentów w charakterze fitoterapeuty w jakiejś firmie typu "usługi medycyny naturalnej".
Nie analizowałam przedtem tego programu zbyt dokładnie, ale czuję, że chyba nie muszę się czuć mocno niedouczona. Ogrodnictwo trenuję hobbystycznie, trochę o przepisach o ochronie środowiska wiem, co nawet niektórych czasem irytuje.
Jak dla mnie zostaje się podciągnąć z mikrobiologii, bym umiała rozróżnić ziarnko pyłku od jajka robaka pod mikroskopem.
Głośno twierdzę, że nie obmacałam 100 brzuchów chorych ludzi, nie obejrzałam 100 zdjęć rentgenowskich i 100 obrazków z USG i z tego powodu do lekarza mi daleko.
***
W opisie zawodu zielarza-fitoterapeuty jest współpraca z lekarzem. Lekarz musi mieć możliwość odesłania pacjenta do osoby kompetentnej, najlepiej od razu z receptą lub przynajmniej z zaleceniem co zrobić. Na przykład zrobić czopki, które zagoją niegojący się wrzód na odbycie. Ideałem byłoby, gdyby zielarz był jak aptekarz - wykonywał zlecenia lekarza. Obecnie formalnie nawet lekarz nie ma prawa stosować niedozwolonych przez urzędników metod leczniczych, nawet dla dobra pacjenta, nawet, kiedy inne środki okazały się nieskuteczne. Szum medialny dookoła marihualny w leczeniu padaczki jest tego świetnym przykładem. Nie może być tak, że sam urzędniczy przepis miałby być ważniejszy od zdrowia człowieka.
Z innej strony na osoby nieudzielające pomocy osobie w niebezpieczeństwie też są paragrafy. Oczywiście, nie chodzi o bohaterskie utopienie się razem z tonącym. Dlatego szkoli się ludzi w zakresie udzielania pierwszej pomocy, ratownictwa i jakoś się nikt nie martwi, czy sztuczne oddychanie usta-usta i masaż serca nie wchodzi w kompetencje lekarzy.
Nie ma co się usztywniać. Sama szkoła jeszcze o niczym nie świadczy, najważniejsze jest, co się robi potem z otrzymaną wiedzą.
Pozdrowienia :-)