Te sklepy ogólnodostępne, to zwykłe sklepy, w których sprzedają aspirynę, paracetamol czy piguły na ból gardła pomieszane z gumą do żucia i lizakami.
W tych sklepach zioła sprzedają w ostateczności jako szczury do zaparzania, czyli tzw, herbatki, ale nie sypkie.
To wszystko jest teoretycznie dla naszego dobra, a tak na prawdę, to dla dobra biurokracji zatwierdzającej i zezwalającej i kontrolujacej.
Jeżeli chodzi o własne produkty, to przed wprowadzeniem na rynek zgłasza się je do Głównego Inspektora Sanitarnego i główna walka toczy się o etykietę. GIS by najchętniej widział nazwę, skład, producenta i na tym koniec. Producent by chciał zwykle jeszcze napisać, dlaczego ten jego produkt miałby być dobry, ale przy założeniu, że jest zbyt dobry, to wyląduje pod kategorią leków i wtedy wchodzi na zupełnie inny stopień komplikacji przy wprowadzeniu na rynek.
Logika stojąca za tym jest marna, ale tak jest. W innym dialekcie to ochrona przed fałszywą reklamą, a w jeszcze innym cenzura prewencyjna. Teoretycznie z cenzurą prewencyjną mieliśmy skończyć przy okazji pozegnania z komuną, ale przy wprowadzaniu na rynek produktów typu suplement diety, właśnie mamy cenzurę prewencyjną.
Co by się stało, jeśli ktoś by producenta kapsułki obiecującej cuda na kiju zasądził o fałszywą reklamę? Czy byłoby to lepsze, niż ocenzurowanie jego obietnic na etykiecie? Bo już nikt nie będzie cenzurować jego reklam w telewizji a w szczególności marketingu szeptanego (taki super produkt, przez 5 lat walczyśmy z urzędami, ale oni w kółko się czegoś czepiali, to spisek Big Pharma która postanowiła ograniczyć liczbę ludności w świecie do miliarda, a urzędnicy się im wysługują, przez co nie wolno nam sprzedawać, ale mamy okazyjną ofertę tylko *** zł za pudełeczko, ale to nielegalne, proszę o wpłatę na konto przed wysyłką).
W skrócie: jeśli się chce sprzedawać aspirynę w sklepie z butami, to nie ma problemów, ale jeśli się chce sprzedawać korę wierzby inaczej, niż z własnych zbiorów, to trzeba mieć przynajmniej ukończony kurs towaroznawstwa zielarskiego.
Najgorsze jest to, ze te spisy dozwolonych ziół dla sklepów zielarskich się zmieniają i jest to jedna z przyczyn, dla których nagle kupujemy ziele ruty pod nazwą "herbatka" z informacją, że można pić według potrzeb i nic o przeciwwskazaniach. No, przecież to herbatka, prawda? Innym wariactwem są sławetne zioła "do kąpieli relaksujących".
Ale w końcu, co ma zrobić producent, aby się zabezpieczyć przed humorami władz zezwalająco-zakazujących (rusycyzm)? No, więc robi kąpiele relaksujące...
Pozdrowienia :-)