O siei mi wcięło. Sieja to ciekawy temat, bo z wyglądu pospolite byle co, a kulinarnie... Po prostu ryby lepsze nie bywają. Wędzona sieja to mój nr 1, zresztą serwowano ją królom. Żyją w głębokich, zimnych jeziorach północnej Polski, sklepowe to ponoć głównie import. Wędrowne populacje żyją jeszcze w naszym Bałtyku - w zatokach Pomorskiej i Gdańskiej. Także sieja - wspaniałość, byle nie po tarle, wychudła i ciągnąca fenolem (mowa o tej wędrownej, płynącej na tarło gdzieś przez Zalew Szczeciński).
Ostatnio po raz pierwszy skosztowałem suma i byłem pod wrażeniem. Był to mały słoiczek okrawków sumowych w oleju. Fenomenem tej ryby jest fakt, że może żyć w śmierdzącej fenolem wodzie, pod kolektorem ściekowym w wielkim mieście - a i tak jest wyśmienity, gdy analogicznego sandacza nie da się zwyczajnie przełknąć. Zwierz niesamowicie przystosowany do życia w wielkich miastach, jest jak szczur. Ludzie z miast nad Odrą, Wartą czy Wisłą nie uwierzyliby, jak wiele jest potwornych, dwumetrowych ryb pod miejskimi mostami tych rzek. Są to informacje, których nie wyczyta się w żadnej książce, wiem bezpośrednio od wybitnych znawców suma - bo sum to odrębna nauka. On nie jest rzadką rybą, on jest po prostu za mądry, by dać się łowić. Jest go pełno, a prawie nikt nie łowi...
Smakował trochę jak węgorz, tylko 10x lepszy - nie przesadzam, słowo daję...