Ostatnio zaczęłam czytać rosyjską książkę o lektynach roślinnych. To są białka, które mają zdolność czepiania się określonych węglowodanów lub określonych struktur białkowych. W skali żywego organizmu na przykład potrafią się czepiać określonych receptorów na ścianach komórek, na przykład tych, których czepiają się wirusy, aby wejść do komórki i tam się namnażać. Jeśli taki receptor jest zatkany, to wirus nie ma wejścia do komórek i pływa taki bezdomny, aż zostanie zjedzony przez układ odpornościowy. Taka zakorkowana butelka - zawartość jest chroniona. Różne lektyny czepiają się różnych receptorów, różne rośliny tworzą różne lektyny. Jest to jakieś uzasadnienie własności przeciwwirusowych niektórych roślin.
Jak to wykorzystać? Wydaje się, że najlepiej wykorzystywać maceraty na soli fizjologicznej. Na przykład jaskółcze ziele na okłady. Poza tym warto spróbować ziele grochu (pewnie inne motylkowe też?) kiełki ziemniaków, liście bergenii, korzenie pokrzywy, czagę, twardziaki (shitake) i wiele innych roślin.
Niestety tym wirusem można się zarazić bez problemów, można nawet mieć wrodzonego, ale wahnięcie odporności powoduje chorobę