Za pierwszym razem też nie było leczenia z marszu, bo byłem w drodze, jednak miałem ze sobą podręczny zestaw ziół i specyfików (m.inn. NAC). Położyłem się po dwóch dniach choroby, temperatura powyżej 38 stopni, lekki oddech, ale dużo wydzieliny z płuc. Zero innych objawów, poza kilkudniowym, mokrym kaszlem.
Tym razem byłem w środku nawału prac i nie miałem czasu nawet na suplementy. Po siedmiu dniach lekceważenia wirusa mogłem wziąć kompilację ziół i próbować wygrzać. Chyba jakiś mniej groźny mutant, bo z płucami w zasadzie problemów żadnych, bardziej zaatakowane oskrzela i zatoki. Temperatura ok. 37 i kilka kresek, zmęczenie, odczuwalne osłabienie serca i ten brak przyjemności przy porannej kawie :-)
Odkasływanie wydzieliny utrzymywało się długo, takie jakby lekkie "przyduszenie" jeszcze nawet teraz, osłabienie powoli przemija, ze smaków czuję słodki, kawa jak woda, nawet mieszanki ziołowe bez smaku (wrotycz wchodzi bez skrzywienia ;-), węch jakby na 20% wcześniejszych możliwości.
Leczenie: cała bateria ziół stosowanych normalnie przy przeziębieniach z uwzględnieniem ziół p. wirusowych - w moim przypadku urzet, forsycja, wiązówka, nawłoć, sadziec, brzoza, jarzębina i głóg oraz sporo innych plus chaga. Świeże borówki kamczackie, truskawki, poziomki codziennie (właśnie się kończą).
Leżeć czy mi się chciało? He, he - zapędzić mnie do łóżka to wyczyn - Covidovi się dwukrotnie udało - pierwszym razem przeleżałem dwa dni, ale to był luty. Tym razem pierwszego dnia 4 godzinna drzemka w ciągu dnia a następnego dnia 3 godziny z obowiązku.
Jeden szczegół - tym razem zaczęło się od sporego wysypu opryszczki na ustach, z którą sobie nie mogłem dać rady (bite 8-10 dni).