Spoko Basiu - nerka tymczasem jest na swoim miejscu,
To fajnie, że się udało :-)
Hmm - nie wiem czy dobrze zrozumiałem, ale czy Ty Basiu bronisz jeden z "trybów" systemu, twierdząc, że "tryb" jest ok, ale system do niczego? Przecież od kilkudziesięciu lat ten system jest modernizowany według życzeń jakie od tego "trybu" docierają ...
Nie, nie bronię systemu, bo system jest chory i niereformowany w sensownym kierunku. Wiem, że PRACUJĄCY lekarze i pielęgniarki są zajechani i to często nie tak kontaktem z pacjentami, ile biurokracją dookoła pacjentów.
Poza tym, to, co mi opowiadała kuzynka: jeśli na intensywnej terapii zapaść ma jednocześnie dwóch pacjentów, a obecny w pobliżu jest 1 lekarz i jedna pielęgniarka, to jeden z pacjentów umrze. Kropka.
Mamy statystycznie prawie najmniej w Europie lekarzy i pielęgniarek w stosunku do ludności.
Z drugiej strony lekarze mają nad głową kodeks niby etyki lekarskiej, który NAKAZUJE stosować wyłącznie metody i środki przyklepane urzędowo (np słynna amantadyna) i ZAKAZUJE współpracy z osobami stosującymi metody i środki niezatwierdzone.
Nie da się zwalić na system oporu "kasty instytucjonalnych lekarzy" przed wzięciem się do uczciwej pracy. Oni wołają tylko więcej kasy, a nic się poza tym nie zmienia.
Dlatego osobiście bym nie dawała tak podwyżek, ale zwiększyła zatrudnienie, bo to spowoduje obniżenie ilości błędów lekarskich.
W ostatnim roku mieliśmy obiektywną ogromną nadumieralność w stosunku do liczby ludności i w stosunku do innych krajów Europy, w których też była epidemia koronawirusa. To powinno zdecydowanie spowodować, by nasi władcy zaczęli myśleć, a nie tylko dokładać biurokratyczno-informatycznych procedur i się chwalić, że nakłady rosną.
Ostatnio w Sejmie była zadyma, kiedy jeden powiedział drugiemu, że będzie wisiał z powodu nadumieralności. Ja jednak nadal nie zauważyłam solidnej analizy przyczyn nadumieralności i wyciągnięcia wniosków systemowych innych, niż dołożenie kasy do chorego systemu.
Na przykład, kiedyś, za czasów fuj! komuny była instytucja pogotowia ratunkowego - człowiekowi prawie z marszu szybko zrobili rentgen, zagipsowali lub zeszyli i załatwili transport do domu. Wiem, bo kiedyś sama się zgłosiłam z bolącą nogą, która się okazała złamaną. Miałam wtedy 15 lat, nikt mnie nie pytał o dokumenty, tylko jak się nazywam, co się stało i gdzie odstawić po zagipsowaniu do domu. Wtedy nawet telefonów prywatnych prawie nie było, więc wezwanie rodziców nie wchodziło w grę.
Teraz się jedzie na SOR z perspektywą kilkunastu godzin w poczekalni, jeśli się nie umiera, a jeśli się nie umrze, to transport będzie po kolejnych iluś godzinach, chyba, że się samemu coś załatwi.
To jest system, który został skomplikowany na życzenie tych, którzy chwalą się nakładami na służbę zdrowia, ale nie liczą sensowności nakładów. System sam się zżera, a nam to wychodzi bokiem.
Najbardziej groteskowe w tej sytuacji jest to, że oni ciągle narzekają, że ludzie chodzą do znachorów, zamiast do lekarzy. A do kogo mają iść? Zwykle znachor jest wtefy, kiedy już na oficjalną służbę zdrowia zabrakło zdrowia.
Pozdrowienia :-)