Może powinnam opisać historię od początku.
Znajoma, mieszkanka lepszej części Europy, obecnie 60 lat, od jakiegoś czasu miała problemy z zakrzepicą i regularnie brała miejscowe warfaryny (Marivann).
Jednak ostatnio to, co zobaczyłam, zszokowało mnie kompletnie: znajoma jest spuchnięta jak bania, nogi jak u słonia a brzuch się przelewa. Lekarze stwierdzili, że to nic groźnego.
Miejscowa znachorka(?) homeopatka obkleiła jej ręce, nogi i tułów smolistą taśmą izolacyjną (taką używaną przez elektryków), tworząc wzorek luźnej spiralki o odstępach zwojów około 10 cm. Skutek po tygodniu od obklejenia wydawał się żaden. I tak nieźle, jeśli jej skóra od tego się nie uczuliła, przynajmniej w chwili, kiedy na to patrzyłam. Pytałam, czy bierze coś na odwodnienie, albo na nerki, to okazało się, że nic, bo nikt kompetentny jej nic takiego nie zalecił.
Czy tak to ma wyglądać? Nigdy nie miałam kontaktu z taką chorobą i nie wiem, czy można coś jej doradzić, czy tak to ma po prostu wyglądać?