W październiku byłem umówiony na leczenie kanałowe górnej siódemki. Wizyta została odwołana z powodu "pandemii". Zeszło z tym do lutego, ale że w zasadzie ząb nie dawał żadnych objawów (decyzję o leczeniu kanałowym podjęto po wykonaniu TK szczęki) to zrobiłem sobie jeszcze dwa małe ubytki i w końcu dwa tygodnie temu przyszła kolej na siódemkę. Po otwarciu zęba dentystka stwierdziła zgorzel, wyczyściła wstępnie kanały, założyła opatrunek z jakimś środkiem bójczym i zaklajstrowała tymczasowo, do kolejnej wizyty.
Ząb zaczął boleć, ale plasterek imbiru na noc i ziółka przeciwzapalne (wiązówka, sadziec, nawłoć, żywokost i trędownik) załatwiły sprawę w dwa dni. Kolejna wizyta i godzina na fotelu - ważne, że ząb został wypłukany, wydezynfekowany, wyczyszczony i wypełniony na gotowo.
Zaniepokoiło mnie w trakcie leczenia przebicie wierzchołka jednego z korzeni i wejście narzędzia czyszczącego ok. 0,5cm w otaczającą tkankę - dla mnie było to przeniesienie infekcji, ale z drugiej strony dentystka sporo czasu poświęciła na dezynfekowanie, wypalanie itp zabiegi, więc uznałem że wie co robi (choć płukając wlała mi nieco jakiegoś żrącego środka, o zapachu lizolu, do gardła i musieliśmy przerwać na chwilę, aż doszedłem do siebie).
Dwa dni wszystko było ok - żadnych objawów bólowych czy jakichkolwiek innych, niepokojących. Drugiego dnia wieczorem zaczęło boleć dziąsło w okolicach wyleczonego zęba. Sytuacja rozwijała się błyskawicznie - pulsujący ból, rozlewająca się coraz bardziej opuchlizna. Wkroczyłem do akcji z tym co miałem pod ręką (imbir akurat "wyszedł"): płukanki przeciwzapalne z wcześniej używanych ziółek, płukanka z roztworu propolisu, goździki. W końcu opatrunek nasączony propolisem załatwił sprawę. Zapalenie zatrzymało się, a do rana pozostał widoczny opuchnięty fragment dziąsła poniżej przedmiotowego zęba.
Mając na uwadze zbliżające się Święta natentychmiast rano udałem się do "Kliniki stomatologicznej" w której ząb był leczony. Po małych perypetiach dentystka zgodziła się obejrzeć problem. Wstępne oględziny, RTG czterokrotne, a w końcu zaproszenie na fotel i dywagacje co z problemem zrobić.
Na RTG wyszło, że ząb jest wyleczony prawidłowo, a zapalenie zdarza się czasami... tylko co zrobić jak rozwinie się w czasie świąt... Pani "doktor" podjęła męską decyzję, nie informując mnie jednak o tym co zamierza zrobić: wgłębnikiem (takim ostrym stalowym hakiem) zagłębiła się w dziąsło przesuwając się po zewnętrznej ściance zęba aż do ropnia, a następnie przekłuła go i oznajmiła z satysfakcją, że ropień ma tu przetokę... a jak już ma przetokę, a święta tuż, tuż to trzeba ropień wycisnąć!!!
Mówię wam, to była jazda bez trzymanki - trwało z 10 minut, bo tuszę, że pani dentystka na zdjęciu zobaczyła więcej niż mi powiedziała: wyciskała ropnia z dwóch stron siódemki i nawet za ósemką. Ból okropny, aż się dziwię że spokojnie to zniosłem (bo mogłem osuwać się tylko w fotelu) ale cały czas byłem gorąco przepraszany i kolejne wyciskanie. Na koniec dentystka tymże wgłębnikiem wepchała w puste miejsca w dziąśle jakiś nasączony lekami opatrunek, wypisała antybiotyk i kolejna wizyta za tydzień...
Dziś zaczęła mnie boleć wyleczona kanałowo, rok wcześniej, ósemka (przy nagryzaniu) z czego wnioskuję że zapalenie się rozszerzyło...
Na koniec mam pytanie: czy takie postępowanie to teraz w Polsce standard??? Bo tydzień szybko minie, i kolejna wizyta coraz bliżej...
Drugie pytanie: tak sobie tłumaczę, że teraz nie warto ryzykować z ziołami i trzeba najeść się antybiotyku (Clindamycin 600 2xdz), ale z drugiej strony dawałem sobie radę wcześniej bez niego... więc może niepotrzebny? Mam swój trędownik, pączki topoli, korę wierzby, wiązówkę, propolis?