Spacerek się odbył, mieliśmy pełnię "babiego lata" - ciepło i słońce.
Na początku szliśmy razem z grupą "ptasią". To coś niesamowitego, ile oni widzą i słyszą, a na co normalnie nie zwraca się uwagi, a przecież jest, jeśli się tylko na to zwróci uwagę.
Jak będę mieć informację o rozkładzie "ptasiej" jazdy, to też będę wstawiać. Na prawdę warto zabrać lornetki i pójść na wycieczkę.
Podobno nad Polską jest skrzyżowanie ptasich autostrad i jest na co patrzeć.
***
W końcu jednak my, czyli grupa "roślinkowa" wpadliśmy w pokrzywy otaczające krzaczory kaliny, a poszukiwacze ptaków popędzili dalej. Potem my już tylko przemieszczaliśmy się od krzaka do krzaka i napełnialiśmy pojemniki kaliną, głogiem i dziką różą, aż doszliśmy do granicy rezerwatu "Mewia Łacha".
Tym razem na mieliznach nie było widać fok, ale za to łyło widać tłumy ludzi łażących po rezerwacie.
Potem poszliśmy na plażę i już tylko przez las do autobusu. W lesie jeszcze zbieraliśmy lisiczki, czyli kurkopodobne grzybki. Ponieważ inni uczestnicy wycieczki byli nieco sceptyczni, to wszystko ja zgarnęłam.
Po zjedzeniu tych lisiczek i łuskwiaków nastroszonych znalezionych przy Wiśle (po obgotowaniu i wylaniu wody) ja i mąż jesteśmy zdrowi i zadowoleni.
Pozdrowienia :-)