Sprawa nie jest prosta. "Ustawienie" hormonalne początkowe w życiu człowieka w dużej mierze jest zależne od stanu równowagi hormonów matki między 12a14 tyg życia płodowego. Potem można to co najwyżej próbować zrównoważyć ale jest to rodzaj sztuki powiązanej oczywiście z wiedzą, stąd też normalny endokrynolog nie bierze się za takie działania.
W normalnym życiu, wyjąwszy kulturystów, do ginekomastii doprowadza szereg różnych czynników działających w tle, gdzie nadekspresja estrogenów uruchamia całą kaskadę zdarzeń. W jej wyniku podnosi się poziom m. in. kortyzolu i prolaktyny i ta ostatnia w największym stopniu zmienia metabolizm komórek gruczołowych i okolicy w obszarze piersi mężczyzny.
O ile skutecznym antagonistą estrogenów nie jest testosteron, to w przypadku ginekomastii obniżanie estrogenów nie wystarczy. Trzeba wziąć pod uwagę obniżanie prolaktyny i zawsze pamiętać o towarzystwie inhibitorów aromatazy, by każda ilość wolnego TST nie ulegała łatwo konwersji do estradiolu.
Wycięcie z diety wielonienasyconych tłuszczów roślinnych jest tu wysoce pomocne.
Podobnie jak progesteron. Jeśli jednak ktoś nie rozróżnia syntetycznych progestyn od progesteronu, nie lepiej o tym zapomni.
Podwyższonej czy wysokiej prolaktynie zazwyczaj towarzyszy podwyższony kortyzol i serotonina w pętli samowspierających się reakcji. Myślę, że warto włączyć coś co pozwoli je co najmniej wyhamowywać.
"Ludowe" środki które okazywały się pomocne w ginekomastii nabytej to duże dawki kurkumy. W sporej ilości przypadków wysokie dawki wit B6 ( co najmniej 1000mg) bywały pomocne.
Popularne roślinne inhibitory aromatazy to np. saw palmetto, korzeń pokrzywy, kofeina itd. Najbardziej znane antyestrogeny to izoflawony, indole i chryzyna np w polączeniu z tzw biopiperyną np w soku noni.
Ogólnie jest to problem systemowy, dotyczy całego organizmu a wszyscy kierują uwagę na to co widać. No i prostszym myśleniem jest "wyciąć".
Nie usuwa to przyczyny i w dalszym życiu może skutkować dużo bardziej dramatycznymi konsekwencjami.