Przywiozłam kurki w niedzielę. Wychowali je bardzo mili ludzie, tacy , których chętnie zabralibyście na wyspę bezludną. Na ile można liczyć na "zdrowe" odżywianie kurek w ty ścisku? Nie można, nie miejmy złudzeń. Pyszne worki mikroelementów piętrzyły się obok kurnika.
-One tak to lubią. Muszą to dostawać. - powtarzała przemiła Pani.
Padło jeszcze pytanie
-A dlaczego 12 kurek kupujecie?
Moja odpowiedź, że każda z nich będzie księżniczką w innym miesiącu , okazała się co najmniej zdumiewająca dla hodowców.
Kurki pierwszy raz zobaczyły trawę o godzinie 12.00. Zdecydowanie przepłoszone, nie wiedziały co do czego służy. Info zakodowane w genach szybko jednak przemówiło i zaczęły się harce.
Zasmakowała im trawa, rdest i glistnik. Wszystko to jednak drobnostka, kiedy odkryły smak mrówki dostały szału. Mrówka, robak , mrówka. To w pogoni za mrówką podjęły pierwsze próby lotu. Mrówka to w końcu fajny obiad - kotlet i kiszony ogórek w jednym.
O godzinie 19 trafiły do swojej woliery. 10x3 metry . ponad 1.5 metra wysoko. Woliera taka pancerna i mocna , że żartuję
-Kochanie, to nie na kurki zielononóżki, tylko na tygryski szablozębki.
Jak się zaaklimatyzują , wypuszczę je na ogród.
Aha, kogut pierwsza klasa. Broni kury. Ale piać to go dopiero uczę.