Dorzucać można naprawdę różne rzeczy - Pharmacopoeia Bateana, zielnik Gerarda, farmakopee poszczególnych księstw niemieckich, farmakopeę Spielamanna, komentarze do farmakopei amerykańskiej (+ wydawane regularnie Digest of Criticism) - XIX wiek obfitował w autorów piszących o farmakognozji, farmacji, zagadnieniom materia medica. Nie ma komu tego analizować. Wyłuskuję u siebie co mogę, ale jest to praca na dziesiątki lat dla kolejnych pokoleń. Informacje tam zawarte, są tak cenne, że aż strach. Dlaczego nikt nie jadł nigdy owoców miechunki alkekengi? Przecież są one wyjątkowo smaczne. Gorzkie, gorzkie, trujące wołali - wystarczy aby owoc nie miał kontaktu z kielichem i częściami barwnymi i gorycz znika.
Panie doktorze, wyda Pan to i kto to będzie czytał? Przecież nie można się doprosić o przepisanie ze szwabachy polskich botaników i medyków, o dziełach nowszych nie wspominając (Haur, Kluk itd.) więc kto miałby korzystać Pańskich translacji? Przecież nawet swoich dzieł nie potrafimy docenić - przecież Syreniusz nie był "rąbanką" z greckich i rzymskich tłumaczeń. Zawarł w swoim dziele wyjątkowo trafne spostrzeżenia własnego autorstwa. Nie mam pojęcia dlaczego historia zielarstwa i fitoterapii jest tak ignorowana i w takich powijakach.