Dzień dobry. Forum czytam z przyczajki od jakiegoś czasu, od czasu gdy jestem coraz bardziej pewien, że trawi mnie borelioza, a może coś jeszcze. To mój pierwszy post i z szacunku do Waszego czasu postaram się wszystko zsyntetyzować i nie przynudzać.
Mam 38 lat, pochodzę z rodziny „nerwicowców”. Mama leczy się od wielu lat (antydepr., benzo, leki na nadciśnienie, teraz żołądek itp.). Wszyscy jesteśmy jakby to powiedzieć „słabej konstytucji psychicznej”. Tata zmarł śmiercią tragiczną gdy miałem 21 lat. Mam siostrę z którą mamy niesamowity kontakt, ale ona mieszka 200km ode mnie niestety. Ja też nigdy nie byłem okazem zdrowia szczególnym i zawsze gdzieś w tle doskwierał mi taki ciężki do zdefiniowania smutek i lęk. Ale radziłem sobie jakoś, znajdowałem w sobie siłę nawet na siłownię, rower,pływanie itp. Z fizycznych dolegliwości to jedynie wypadanie płatka zastawki w sercu, „wada” kosmetyczna, gdyby nie kilka dodatkowych skurczy co parę dni, nawet nie wiedziałbym, że coś mi jest. Ponoć olimpijczycy miewali taką dysfunkcję. Można powiedzieć, że żyłem życiem przeciętnego młodego człowieka, mógłbym nawet powiedzieć, że dość aktywnego. W wieku 31 lat, po zakończeniu długoletniego związku nastąpił krach, po którym wylądowałem u psychologa na dwuletniej terapii, która okazała się totalnym niewypałem. Koniec końców zdecydowałem się na leki i po którejś nieudanej próbie –strzał w 10. Anafranil – to co ten lek spowodował w moim życiu jest do dziś taką tratwą, którą wspominam, bo wiem, że może być IDEALNIE. Nie sztucznie, nie jak zombie, nie chemiczna euforia. To był stan IDEALNY.
Parę miesięcy później (to był 2011r) poznałem swoją obecną, kochaną Żonę. Uznałem, że dzięki sile uczucia dam radę zrezygnować z tabletek. I to był błąd.Wszystko się posypało, a próba powrotu do tego samego leku okazała się porażką. Ta sama substancja po paru miesięcznej przerwie pokazała drugie, piekielne oblicze. I tak leciał czas, jakoś sobie radziłem, z olbrzymią pomocą mojej Żony. Bywało lepiej, bywało gorzej, suplemetowałem się ashwagadhą, cytryńcem chińskim, próbowałem medytacji, ale lęki przed takim doświadczeniem nie pozwoliły mi wejść w to głębiej.
Nadszedł grudzień 2014r, gdy zmarła nagle moja teściowa. To było potworne obciążenie dla nas obojga, kosztowało nas bardzo dużo.
I tu się chyba odpalił lont.
Jakieś dwa miesiące później złożyła mnie duża grypa, taki standard powiedzmy:39,5 stopnia, bóle mięśni, kości, człowiek-szmata. Dostałem antybiotyk na trzy dni, Macromax bodajże. Grypa minęła i byłoby wszystko ok, ale miałem wrażenie, że otworzyłem jakąś nieznaną puszkę Pandory. W ciągu paru tygodni niepostrzeżenie zagościły w moim sercu w/w dodatkowe skurcze. Najpierw kilka, potem kilkadziesiąt, kilkaset, żeby skończyć na ponad 5 tysiącach, stwierdzonych przez aparat Holtera. Obrzydliwe, wstrętne, nie dające się przyzwyczaić do niego odczucie. Każdy z nas miał czkawkę. 5 minut jest ok, po 20 już męczy. Ja mam taką czkawkę serca od półtora roku, bez dnia przerwy, jestem wykończony psychicznie. U kardiologa ok, budowa serca ok. Po próbie włączenia Propranololu nie ok. Kardiolog rozłożył ręce.
W międzyczasie nasiliły się kłopoty jelitowe, kibelek po 3-4 razy dziennie, prawie zawsze w bólach i zawsze coś co miało formę, za przeproszeniem, laksy, ścieku. Zrobiłem więc gastroskopię, na której wyszły mi nadżerki, zapalenie żołądka i dwunastnicy i na dodatek Helicobacter P.
I tu dochodzimy do momentu (myślałem, że będzie krócej ;-) ) , w którym po raz pierwszy pomyślałem o boreliozie. Na H.P. dostałem bowiem zestaw DUOMOX+METRONIDAZOL na 10 dni. W ostatnim, dziesiątym dniu coś mnie zastanowiło, ale aż bałem się o tym powiedzieć głośno. Od rana miałem może 500 skurczy. Kolejnego dnia było ich może kilkadziestiąt, a kolejnego nic. NIC!!!!! Jakby ktoś to ze mnie zdjął, odczarował! Jezu, żyłem na nowo, rozkoszowałem się zwykłym siedzeniem i patrzeniem w ścianę!
Trwało to dokładnie...tydzień. Tak jak zeszło, tak wlazło z powrotem – kilka, kilkadziesiąt, kilkaset, tysiące....To było 4 miesiące temu. Gdy na kontrolnym badaniu okazało się, że mimo leczenia, H.P. ma się dobrze, dostałem drugi zestaw abxów, tym razem Klabax i Metronidazol. Pełen nadziei czekałem na tamten efekt, niestety nic takiego nie miało już miejsca...
Mija półtora roku od tamtej grypy, Dziś jestem chudszy o 12 kg niż półtora roku temu, nie ćwiczę (totalny brak motywacji i siły, uczucie wyczerpania i beznadziei).
Zacząłem myśleć: antybiotyk na chwilę wyleczył mi serce, które szwankuje od czasu dużej grypy. I wtedy przypomniałem sobie chyba najważniejszą w tych moich wypocinach rzecz: jakieś 6-8 lat temu podczas kąpieli pod kolanem dostrzegłem taką okrąłą czerwonawą plamę. Gdy zaczęła rosnąć, polazłem nieśpiesznie do lekarza, który dał mi chyba jakieś smarowidło. Plama dalej sobie rosła, była chyba dość ciepła o ile mnie pamięć nie myli. W końcu wylądowałem u derrmatologa, który bez słowa wyjaśnienia co to, jak, dlaczego, zaordynował antybiotyk na (chyba?) parę dni i cześć. Plama zeszła, ja wróciłem do codzienności.Nie pytałem, nie drążyłem. Żyłem.
Później pomyślałem, że może krętki dostały w te 10 dni trochę po doopie, ale w ciągu tygodnia swobodnie się odbudowały i wszystko od początku...
W zesżłym tygodniu zrobiłem ELISĘ.
Wynik IgM – ujemny.
wynik IgG- dodatni :
0,27. Normy : ujemny <0,2 ; dodatni >=0,2
Po niedzieli idę do lekarza i jeśli się to potwierdzi stanę przed wyborem: antybiotyki czy ... no własnie? Co?
To chyba tyle. Jeśli ktokolwiek to przeczyta, a dodatkowo będzie chciał mi coś podpowiedzieć, to będę wdzięczny, naprawdę. Jest tu tyle fajnych osób, pani Renia, Basia, gumppek, janek itd. Historia pani Reni jest budująca, naprawdę, ale czy powinienem się nią kierować. Nie wiem co robić....
A może to "tylko" potężna nerwica...
Na koniec napiszę objawy które mi najbardziej doskwierają i takie, które przy boreliozie są często a ja ich nie mam.
Objawy występująceSerce - tu już wszystko wypisałem wyżej
Depresyjne myślenie, katastroficzne wizje, przejmujący lęk trudny do zdefiniowania, czasem rosnący do rozmiarów paranoi. Dogłębny smutek, płaczliwość, bojaźliwość. Poza sercem to mój największy problem.
Parę lat temu miałem naprawdę duże bóle jąder, usg nic nie wykazało. Teraz jest ok, czasem się zdarzy, ale tylko po stosunku.
Szum w uszach-jest, nie paraliżujący ale jest.
"Wyłączanie światła" po wstaniu z łóżka, lub nawet krzesła. Parę sekund i jest ok.
Znużenie, wyczerpanie, brak motywacji. Gdy popatrzę na sztangę, która leży w pokoju i pomyślę, że mam ją założyć na plecy i robić przysiady, ogarnia mnie pusty śmiech. Awykonalne psychicznie.
Brak libido, ochoty na sex, radości z niego.
Kłopoty z jelitami, ale muszę przyznać, że po dodaniu dobrego probiotyku w ilości 20mld dziennie, i jedzeniu ogórów włąsnej roboty jest naprawdę duża poprawa. Chociaż tyle.
Wspomniany refluks, zapalenie żołądka i dwunastnicy.
Brak objawów:Nie mam bólów stawowych, w ogóle, tu jest wszystko ok.
Mięśnie mnie nie bolą, są po prostu słabe, ale co się dziwić, jak od dłuuugiego czasu ich nie używam.
Oczy ok, mam -3 dioptrie bardzo dawna i nic więcej.
Potrafię wsiąść na rower, z boku jak ktoś na mnie popatrzy, to poza tym że zleciałem 12kg raczej nie pozna, że czuję się bardzo licho.
To tyle, wygadałem się, wypisałem. Trochę mi lepiej, więc było warto choćby dlatego
. Pozdrawiam Was gorąco.