Nie wiem, nie będę się sprzeczać. Pewnie w uprawianych masowo w dzisiejszych czasach tak. W swoim gródku lub po znajomości z wiejskich zagonów - nie ma mowy.
Jak mamy się doszukiwać w naturalnych warzywach i owocach, które jedli nasi przodkowie z powodzeniem masy utrapień, to "świat schodzi na psy".
Jeśli dodać paszę gmo, itp. sprawy w nawozie, którym karmiono zwierzęta i nawożono później ogród to można coś pomyśleć w tej sprawie... ale nadal jest to sprawa jasna.
Może lepiej niech jedzą nasze dzieci smażone w głębokim tłuszczu (rzepak przemysłowy gmo) i panierce z bułki tartej (skład śmieszny, bo co najmniej 5 składników) tanie udka z kurczaków (hmmm... brojlerów - powinno się ten gatunek tak nazwać), do tego ziemniaczki i makaron, by mieć mnóstwo energii do zabawy i nie być wątłym maluchem...). Kto dziś widzi na ulicy wątłe maluchy i nastolatki jak łanie?
Dzisiejsze jabłka ze sklepu... lepiej zjeść jajecznicę z 10 swojskich jajek lub... garść czarnej porzeczki z krzaka na cały dzień. Przesada w tą czy w tamtą będzie mniej bolesna niż jabłka serwowane (szczególnie w okresie zimowym) z supermarketu i ogólnie - giełdy warzyw i owoców, na której zaopatruje się znaczna część "małych handlarzy". Co do marchwi nie mam tak szczegółowych danych z życia wziętych.
Ksenoestrogeny są dziś we wszystkim. Kto pije chociażby tylko napoje i wodę mineralną z butelek plastikowych, ten niech myśli o swojej przyszłości. Nie wspomnę o płynach do mycia naczyń, podłogi, kibla, kuchni, mydłach, szamponach, kremach, itp. Nie ma co wypisywać, bo szkoda miejsca i czasu.