Loca, a jakie badania wykonałaś, oprócz badań tarczycy? Może nie doczytałam.
Kał na pasożyty - ile razy badałaś, gdzie to było i kiedy? Jak masz wyniki, to sprawdź, czy był wtedy nów, czy pełnia? Wujek google pomoże Ci ustalić fazy księżyca po dacie wyników. Jak czytałaś Wartołowską, to wiesz, że to istotna informacja.
Testy serologiczne z krwi na obecność najpopularniejszych pasożytów robiłaś?
Żeby coś doradzić, to trzeba znać diagnozę. Skoro jesteś pewna, że to nie borelioza, ani nie tarczyca, to weryfikuj resztę - po kolei. Potem ewentualnie się tu zgłoś. Z gotową diagnozą.
Też nie jestem lekarką, ani zielarką. Wystarczy logicznie pomyśleć i eliminować kolejne tropy. Mnie zajęło 5 lat znalezienie przyczyny problemów u mojego dziecka - były lamblie i okresowo owsiki. Dopiero testy z krwi potwierdziły mi to. Nie pytaj ile kasy i nerwów mnie to kosztowało, a problemy nie były jakieś spektakularne. Nie dawało mi to jednak spokoju, mimo opinii lekarzy, że nic Młodemu nie dolega. Jeden nawet wpisał w informacji dla pediatry sugestię wizyty u psychologa z dzieckiem. Żaden lekarz, a było ich wieeeelu, nawet się nie zająkną, że prawdopodobieństwo znalezienia lamblii w kale w naszych labolatoriach wynosi ok. 5%, a innych pasożytów niewiele większe. Nie zapomnę również miny naszej pediatry, jak jej pokazałam wynik pozytywny z lambliami. Mina wyrażała bezgraniczne zdziwienie, że jednak to ja miałam racje, a nie ona.
Loca, skup się na skutecznym zdiagnozowaniu swoich problemów, a nie na tym, co kto Ci niemiłego napisał i do kogo (np. Candy) porównał. Szkoda na to czasu.
Dobra, daruję sobie już animozje. Kicham na to.
mam ch...ych lekarzy w Toronto. Badanie kału miałam tylko raz i tylko w kierunku lamblii. Byłam sama zaskoczona, ze tylko na to. Badania krwi miałam tyle razy, ze w końcu lekarka powiedziała, ze wyczerpałam limit na ten rok. Ani razu nie miałam badania krwi w kierunku pasożytów, mimo, ze prosiłam.
W pierwszym badaniu krwi sama sobie wyczytałam, ze coś z nerkami jest nie tak (jako dziecko bywałam w szpitalach z powodu nerek, występowały u mnie sytuacje gdy z powodu nadmiernego wyziębienia organizmu dostawały też nerki i wymiotowałam np całą dobę non stop, wówczas badania moczu wykazały śladowe ilości piasku w nerkach). Ogólnie GFR wskazywało, ze coś jest nie tak, ale pani szanowna doktor stwierdziła że jest cacy. Przy czym zielarka ten magik, co ją tak nazywacie, powiedziała, ze nie jest cacy. Kazała mi więcej pić i przede wszystkim wody, kazała mi pić sok z cytryny po każdej wypitej kawie. Kazała zrobić badanie tarczycy bo ten jej rezonans niby wykazał, ze coś jest nie tak. Zrobiłam badanie usg. Kobieta była nadzwyczaj dokładna. Wyszukała guzek i od razu wypisała skierowanie. Poszłam zrobić testy na hormony, niczego nie wykazaly. Potem poszłam po raz kolejny na konsultacje z lekarzem, kazał zrobić kolejne usg. Nic nie wykazało, tarczyca zdrowa, nie ma guza, a to co było to naczynie krwionośne. Poszłam znowu do lekarza z tym wynikiem. Tym razem pojechałam do Bydzi do lekarza ze szpitala wojskowego. Zrobił na miejscu badanie usg, obejrzał wyniki z całego życia i wcześniejsze badania i mnie wyśmiał. Powiedział, ze to co rzekomo było guzem to naczynie krwionośne.
Byłam u dermatologa z moim wypadaniem włosów. Włosy wypadały od łojotoku na tyle już zaawansowanego, ze ustalono podczas wizyty i badania, ze na centymetr kwadratowy głowy mam 40 do 60 włosów i mieszki włosowe faktycznie są wydęte co świadczy o gromadzeniu się sebum i łojotoku. Trafiłam na kolejnego naciągacza, Już nie będę się rozpisywać.
Znowu wylądowałam u lekarza rodzinnego po skierowanie na badanie kału i krwi kolejny raz. Kobieta szanowna pani doktor uznała, ze nie ma takiej konieczności. Była zaskoczona, ze tarczycę mam zdrową. A ja ledwo już dawalam rade wstać. Z moją pamięcią było już tak źle, ze musiałam sobie na kartce pisać rok po roku od daty urodzenia, zeby móc policzyć, albo dzwoniłam do Mamy. Sytuacja była tym gorsza, ze jestem księgową. I chyba więcej nie musze w tym temacie pisać. Dermatolog zasgerował dietę bezglutenową i beznabiałową. W domu zaczełam czytać. Znalazłam art. o candidzie. Wróciłam do dermatologa z tą informacją. Długi wywiad środowiskowy z pacjentem okazał się potwierdzić diagnozę. Badań z krwi czy kału nie robiłam. Z miejsca przeszłam na dietę. Wówczas moj stan zaczął się gwałtownie poprawiać już w ciągu pierwszych 24 godzin! Po kolejnej dobie było już super wręcz. Następne tygodnie przynosiły ulgę w każdej boleści.
Niestey zostało mi: łzawienie oczu, katar, wydzielina w kącikach oczu, przelewanie w jelitach, burczenie, niekiedy wzdęcia, zaparcia, nietolerancja na niektóre pokarmy z glutenem objawia się tak, ze natychmiastowo w 15-30 minut po spożyciu pojawia się łojotok na głowie, wypryski a następnego dnia ranem mam opuchnięte powieki i chyba też twarz, lub niekiedy puchnie tylko po jednej stronie, najczęściej lewej. Nadal też mam suchą lub przesuszającą się skórę, najbardziej na piszczelach oraz dłonie i opuszki palców. Zniknęła mi niemal całkowicie ostuda. Kiedy zlekceważę dietę i np zjem coś co zawiera i gluten i cukier wówczas następnego dnia opadam z sił i czuję zmęczenie, senność nie do przezwyciężenia. Ta mgła umysłowa minęła mi ostatnio, tak nagle, po wspomnianej w poście wyżej 2 dniowej terapii jogurtem i sokiem z cytryny. Robiłam ją 4 i 5 stycznia, ale 4 przespałam do połowy bo w niedzielę zjadłam 2 babcine rogaliki (żal mi było wyrzucić bo wiem, ze włożyła w to wiele pracy, ma 80 lat).
Przepraszam za takie długie posty, ale chyba nie umiem pisać skrótowo.