Ja też to przeczytałam, ale mi się ta cała teoria nie trzyma kupy. Możliwe, że jakieś ameby włażą tam, gdzie ich nie potrzeba. Leki zalecane na tej stronie działają na różne mikroby, na borelki i chlamydie też.
Artykuł jest napisany w roku 1985 - wtedy dopiero zaczynano na serio mówić o boreliozie.
Prawdą jest, że żywemu człowiekowi nikt w stawach nie będzie gmerać, by zobaczyć, jaki bakcyl w nich siedzi. Jednak wycięte chłoniaki są rutynowo oglądane pod mikroskopem i obecność w nich ameb musiałaby być zauważona, przynajmniej w części przypadków, a jednak jakoś o tym cicho, a o wywoływanie chłoniaków są oskarżane wirusy.
Przeczytać te strony warto, tam jest materiał warty przemyślenia, jednak w te ameby to nie do końca wierzę.
Wychodzi na to, że normalne pełzaki, których jest mnóstwo, nagle by porzuciła swoją ziemię z resztkami roślin na rzecz stawów człowieka. Ja nie wiem, czy taka zmiana środowiska jest możliwa. Człowiek musiałby się tym jakoś zakazić przez brudne rany? Bo droga pokarmowa by pierwotniaki raczej strawiła lub wyrzuciła pod spłuczki, no, chyba, żeby się otworzyło "okienko" dziurawego jelita. Pytanie, czy taka ameba z ziemi wolałaby bardziej jakąś krew, niż aromatyczną kupkę?
Ale, jak się słowo "ameba" zamieni na "borellia" to się całkiem nieźle układanka składa.
Pozdrowienia :-)