Życiem człowieka rządzą jego przekonania i nadrzędna zasada: "Jest tak, jak myślisz, że jest" i dopóki człowiek sądzi, że tzw. rak (słowo klucz, przełącznik) jest śmiertelną chorobą to nie ma znaczenia, jakim podlega uwarunkowaniom środowiskowym. Będzie chorować i umierać z powodu przekonania o tym, że jest chory, a nie z powodu nieistniejącej moim zdaniem "choroby".
Nowotwór to biologicznie uwarunkowany, sensowy proces naprawy organizmu, ale klasyczna medycyna kwalifikuje raka, jako jednostkę chorobową. To tak, jakby siniaka przyjąć za dowód na istnienie choroby o nazwie "sinica", zamiast zdać sobie sprawę, że pojawienie się siniaka poprzedziło uderzenie i zniknie po jakimś czasie lub pojawi się "przerzut" po ponownym uderzeniu w innym miejscu.
Nowe twory pojawiają się u każdego człowieka (także mistrza), który przeżył konflikt psychiczny, a tkanka przybywa z określonych przyczyn. Jedyne, co należy zrobić "chorując" na raka, to przepracować problem psychiczny (polecam wyśmiewane na tym forum GNM), wspomóc ciało i czekać, aż wróci do równowagi. Najczęściej jednak władzę nad człowiekiem przejmuje strach przed "okrutną, śmiertelną chorobą" i ulega on presji otoczenia na zastosowanie "jedynego, właściwego leczenia" chemioterapią, co skutkuje przeżyciem "radosnej" przygody z onkologią, kończącej się najczęściej po drugiej stronie lustra...