Może i pomysł byłby i naukowo uzasadniony, ale między pacjentem a diagnostą jest URZĄDZENIE. To urządzenie działa, jak działa, jest wyskalowane, jak wyskalowane i daje wyniki, jakie mu producent zaprogramował. Oczywiście oprogramowanie i konstrukcja są tajne, intellectual property, know-how, patent-pending, tajne/poufne, ale genialne i skuteczne.
Słyszałam o robotniku budowlanym, który nigdy z Polski nie wyjeżdżał, któremu zdiagnozowano wirusa eboli i boreliozę hiszpańską, dodatkowo oczywiście grzybicę ogólnoustrojową. Żeby chociaż zwykłą boreliozę i utajoną żółtaczkę. Pewnie sprzęt był ustawiony na typowego Niemca, który wakacje spędza regularnie w Hiszpanii lub Grecji, a co jakiś czas jedzie dalej na południe. Dano delikwentowi na to torebkę ziół - mięta, melisa, nagietek, czyli coś, co praktycznie każdemu wyjdzie na zdrowie. Dodatkowo umówiono delikwenta na serię zabiegów usuwania tych mikrobów i przez kilka sesji, półleżąc wygodnie na fotelu patrzył w towarzystwie dwóch innych "leczonych", jak im wspólnie słupki na monitorze spadają. Oczywiście, człowiek był bardzo zadowolony z "kuracji", poczuł się uratowany.
Jeśli by to miało służyć psychoterapii - to w sumie fajny pomysł. Ale jako środek zabójczy dla patogenów - "bujać to my, ale nie nas".
Pozdrowienia :-)