Zawsze myślałam, że powinno się dobierać taki probiotyk, który ma w składzie dużą ilość wyselekcjonowanych bakterii.
To jest właśnie problem, czy coś ma być naturalne, czy sztuczne. Im bardziej wchodzimy w selekcję i certyfikację, tym dalej jesteśmy od celu, którym jest stabilna, zróżnicowana ale prawidłowa flora bakteryjna. Dlatego Biogen jest fajny, bo tam lista zaszczepionych bakterii jest długa, nie jest utrzymywany absolutnie sterylnie, no i bakterie nie są policzone. Kiszonki domowe też nie są sterylne. Już kupne "jogurty" mogą być podejrzane właśnie dlatego, że one są szczepione wyselekcjonowanymi kulturami, a nie tym, co powinno samo wejśc z powietrza w Bułgarii czy Turcji. To samo dotyczy mleka "acidofilnego" czy podobnych wyrobów przemysłowych.
Podobno szczepy bakterii i drożdży mają być teraz certyfikowane z powodów kolejnych pomysłów UE, a jeszcze półtora roku temu żaden polski producent nie miał certyfikatu. Skutek będzie taki, że powstaną kolejne monopole, a urzędnicy udowodnią, jak bardzo są potrzebni do procesu certyfikacji i wydawania certyfikatów i dlatego etc...
To tak jak łąka: czy zaorać i posiać wyselekcjonowane nasiona, czy podsiać mniej selektywnie, nie orać w całości, ale co jakiś czas kosić. Z której łąki siano będzie zdrowsze dla krów? Oczywiście, możemy zechcieć mieć pole golfowe czy boisko piłkarskie, ale to nie będzie dobre pastwisko.
Liczenie bakterii w probiotyku, to już jest moim zdaniem bełkot marketingowy. Jak policzyć na przykład milion lub 2 miliony? A może tam jest tylko pół miliona, a za 10 minut będzie 3 miliony? Dla mnie większy sens ma stwierdzenie, czy to są przetrwalniki, czy żywe bakterie. Przetrwalniki mają większe szanse na przetrwanie przelotu przez żołądek.
Ogółem: probiotyki oczywiście mają sens i są potrzebne, ale trzeba mieć świadomość marketingowego bełkotu i się na niego uodpornić
Pozdrowienia :-)