Jak dla mnie, to było raczej po czerwonych, rozdrapanych mrówkach. No cóż, lepiej położyć się chociażby na rozłożoną spódnicę, to przynajmniej się wie, czy to tylko trawa kłuje, czy to jednak coś gryzie. Ależ my fajnie mamy - wolno nam spódnicę nosić i nikt się nie krzywi ;-)
A na kleszcze to chyba najlepsze jest wytrzepanie ubrań i czujne obejrzenie się po powrocie z wycieczki. Jest szkoła mówiąca o długich spodniach i wysokich butach. Jak dla mnie w takim wypadku, jeśli kleszcz zacznie wędrówkę, a nie zostanie wytrzepany, to tylko ugryzienie się odsunie w czasie, kiedy człowiek mysli, że jest bezpieczny.
U mnie na blokowisku jest masa kleszczy - 5 minut w wysokiej trawie z jasną spódnicą i od razu widać, że jakiś się drapie do góry.
Kto ma psa, czy wolno biegającego kota ten wie.
Moim zdaniem, bardzo ważne jest popatrzenie co i dlaczego swędzi ZANIM się podrapie, aby nie załapać może nie boreliozy, ale niechby tylko zwykłego zakażenia ranki. Podobno przez pierwsze 24 godziny kleszcze jeszcze nie zakażają, bo jeszcze nie piją. Ja nie stosuję żadnych cudów - za fraki delikwenta i won, a jeśli się urwie, to resztkę wydłubuję jak drzazgę, a rankę mocno wyciskam.
Kiedyś przerażonemu człowiekowi ze spuchniętym przyrodzeniem po wyrośniętym kleszczu kazałam wysmarować pomarańczowym sokiem z jaskółczego ziela całość opuchlizny. Skończyło się bez konsekwencji - opuchlizny następnego dnia nie było, ale ja jeszcze przez tydzień kazałam wyciskać rankę i smarować sokiem. Dla wzmocnienia efektu dałam do przeczytania rozdział o tej roślinie w Ziołolecznictwie dla lekarzy pod redakcją Ożarowskiego, tak, że człowiek się przekonał.
Pozdrowienia :-)