Zrobiłem w zeszłym roku kilka litrów takiego syropu-przecieru, był wyśmienity do herbaty i jako polewa do lodów ale praco- i czasochłonny.
Po pierwsze radzę uzbierać owocki już rozmiękłe na krzakach, takie "zgniłki" - zapewne mają mniej wit. C a więcej cukru i alkoholu (bo fermentują na krzaku) ale nadają się do przeróbki na przecier - w przeciwieństwie do twardych, które należałoby rozgotować na papkę! A to nienajlepszy pomysł

Uzbierałem z pół a może z 2/3 wiadra owoców a przecieru wyszło mi z tego może 4 litry z hakiem (zacukrzony był "na syrop" ku trwałości).
Robi się tak:
1. zalać owoce minimalną ilością wody, tak żeby wypełnić "przestrzeń międzyowocową"

2. zagotować, pougniatać to w tym garze żeby się już przerabiało na pastę
3. nabierać chochlą i przecierać przez duże sito pałką drewnianą do jakiegoś gara, a do drugiego gara odrzucać to, co zostaje na sicie
4. wszystkie pozostałości znów zalać minimalnie wodą, podgrzać, przetrzeć jak poprzednio
5. czynność tę można powtarzać kilkukrotnie, bo w pestkach zawsze coś zostaje ale więcej niż 3 razy bym tego nie robił...
6. uzyskany przecier dokwasić (L-askorbinowym i/lub cytrynowym), zacukrzyć, zagrzać i rozmieszać, zabutelkować na gorąco.
Patrzyłem na zegarek i wiem, że 1 litr gotowego produktu = godzina roboty (nie licząc zbioru!).
Wszystkie róże u nas są jadalne oprócz gęstokolcowej, której owoce brzydko ciemnieją jak są przejrzałe. Ona zresztą nie rośnie dziko - niekiedy tylko "dziczeje"... także zbieramy wszystko, co się czerwieni

Wino też oczywiście można zrobić i jest to jedno z łatwiejszych win do zrobienia (obok głogu) ale opisywać to teraz, w 5 linijkach? Odsyłam na forum winiarzy

(Tyle jednak napiszę: polecam fermentację z całymi owocami pływającymi w baniaku).