Ja mam (od zeszłego roku, bo wtedy zaczęłam w ogóle coś przetwarzać) kilka żelaznych nalewek, suszów i octów. Zestawy komponuję "ad hoc", żeby mieć zmienne. O ile ja nie miałam problemu, to z dzieckiem jest lekki problem, bo go nie mogę karmić nalewkami, a nie wszystko wypije. W tym roku postaram się zrobić więcej syropów i nazbierać kwiatów lipy, bo w zeszłym roku nie udało mi się. Liczę też na nową nalewkę z bzu lilaka - stopniowo dorzucałam wszystko co się pojawiało (pączki liściowe, kwiatowe, młode listki z gałązkami, kwiatostany, jeszcze czekam na garść owoców żeby dorzucić).
Żelazną pozycją u mnie jest nalewka wrotyczowa, ocet nasturcjowy, susz z krwawnika, nawłoci, glistnika. Mam jeszcze dużo, dużo innych, młode liście różnych drzew, zostały mi z tamtego roku to nowych nie zbierałam. Salicylany mi nie podchodzą niestety. Ani wiązówka błotna ani wierzba. Mam nalewkę z krwawnika, ale jeszcze nie używałam
W tym roku zbieram bnieca, jak wiadomo
i jeszcze nazbieram gałązki forsycji z liśćmi, tylko jeszcze nie wiem co z nimi zrobić. To samo z liśćmi lilaka, bo dzieci mogą pić szklankami. Aha, macerat z glistnika zamrożony już mam, może jeszcze zrobię z żywotnika (tui), ale to chyba z gliceryną trzeba (?) muszę sprawdzić. Aaa, ostrożeń polny zasuszyć i zmielić. Przytulia, nawet dla smaku....Łorany, pełno tego jest.
Zasada taka - kiedy potrzebujesz mocnego uderzenia, robisz napar lub odwar z czegoś i wlewasz na to ekstra nalewkę. Niektóre warto zagotować w mleku, jak wrotycz i chyba nasturcję (doktor podaje przy opisach ziół na blogu) lub dodać syropu, miodu, mięty itd. żeby się dało wypić.