Fresh potwierdził na sobie bardzo zacny efekt stosowania kokoryczy w maści na łuszczycę. Łączył terapię z kąpielami w swoim ulubionym owsie i "czymś do zapicia" no i oczywiście z dietą którą można w łuszczycy wiele zdziałać, w AZS zwykle jednak mniej.
Oczywiście daleko stąd do szeroko (a nawet skromnie) zakrojonych badań klinicznych tym niemniej na własny, domowy użytek możemy przyjąć za pewnik, że kokorycz jest rośliną ogromnych perspektyw.
Należy przy niej pamiętać, że stosowanie z umiarem dotyczy także aplikacji na skórę - stosowanie na duże powierzchnie powinno być umiarkowane a najlepiej wręcz bardzo ostrożne bo mogą wystąpić jakieś dziwne efekty przedawkowania alkaloidów.
Najprędzej włączyłbym ją do składów jako domieszkę na takiej zasadzie, jak łączy się glistnik z dymnicą dla lepszego działania i "dywersyfikacji" w alkaloidach (bo są podobne ale jednak nie te same i przynajmniej trochę zmniejszamy ryzyko przesolenia z którymś konkretnym). Ja łączyłem kokorycz z korzeniem berberysu i byłem zadowolony podobnie, jak pewna osoba z łuszczycą która wyszła jesienią ze szpitala popalona cygnoliną ale nadal ciężko chora. Postawiła ją na nogi dopiero sławna chińska maść ale mój zestaw okazał się co najmniej równie dobry a przy tym mamy pewność, że nie domieszałem sterydów

Do eksperymentów z maścią kokoryczową pozyskiwałbym wyłącznie ziele: jest bezpieczniejsze a do tego nie niszczymy roślin.
I pamiętajcie, że nie można się tym smarować "na pałę" bądź się w tym kąpać. Gdybym miał coś szczególnie zaakcentować w tym moim wpisie to właśnie zachowanie umiaru i ostrożności w stosowaniu. Z drugiej strony ziele (bez bulw) kokoryczy powinno być w maści niewiele niebezpieczniejsze od glistnika i to również warto zaakcentować.