Moje zeszłoroczne korzonki wpierw wstępnie płukałem w pobliskim bajorku. Po osuszeniu szły pod nóż do oskrobania ziemi. Potem podcinanie starych martwych części i wysuszonych resztek łodyg. Potem myjnia bezdotykowa ( bez nabłyszczania i woskowania
). Jeszcze raz nożyk do usunięcia różnych dziwnych pozostałości. Na koniec współpraca ze znajomym stolarzem, u którego na 4 ręce przerobiliśmy przy pomocy opisywanego już wcześniej struga elektrycznego kilka korzeni na piękne, drobne i aromatyczne wiórki. Te zaś 2 godziny później topiły się w gorącej, mocnej gorzałce
... obeszło się co prawda bez rozlewu krwi. Ale po powrocie z myjni, żona patrzyła na mnie przerażona. Kiedy spojrzałem w lustro, zrozumiałem dlaczego...