Minęło 2 tyg. od ostatniej dawki metronidazolu u Młodego. Nie narzeka już codziennie na ból brzuszka, ale za to znów chrapie w nocy i doszedł lekki katar. Czasem boli go głowa. Kupki się unormowały i nie są takie blade, jak wcześniej. Śpi też jakby spokojniej. Nadal bywa marudny, ale to może nie mieć nic wspólnego z tematem.
W weekend zastosuję pyranthelum (no wiem, że najpierw na odstrzał powinny pójść obleńce, ale za późno się zorientowałam w owsikach) i poobserwuję. Na marzec mamy termin do poradni gastroenterologicznej i może wtedy zrobią Młodemu kolejne badania serologiczne z krwi. Zobaczymy, co z tego będzie. Może rzeczywiście te 10 dni metro wystarczy.
Kupiłam myjkę parową i co tydzień jadę wszystko, co się da na gorąco + gotowanie pościeli i ręczników + prasowanie wszystkiego, co się da. Cukier w diecie bardzo ograniczyłam, a zamiast niego idzie ksylitol.
Mnie i mężowi zastosowałam wywar z ziół i już po owsikach u nas, ale będziemy kontynuować, jak niżej.
Mieszanka do wywaru:
po 1 łyżce: glistnik, piołun, arcydzięgiel, kora dębu, kora kruszyny, tatarak, szyszki chmielu, kozłek, krwawnik, kminek
+ 3 łyżki wrotyczu
Wsypuję do metalowego kubka po 2 czubate łyżeczki mieszanki, zalewam 0,5 litra wrzątku, stawiam pod przykryciem na 15-20 minut na podgrzewaczu herbacianym (nad świeczką) i utrzymuję w stanie bliskim wrzenia. Potem zostawiam do naciągnięcia, jak przestygnie, całość odcedzam. Pijemy rano na czczo i wieczorem przed snem po pół szklanki już trzeci dzień. Mężowi, to chyba powinnam zaserwować 3/4 szklanki, bo to duży facet. Po 7-mym dniu odstawimy na tydzień i potem przez tydzień od nowa i tak ze 3 razy.
Probiotyki łykamy, ziołowego pieprzu nie żałuję i innych takich rzeczy, kapusta kiszona stoi na balkonie w 10-cio litrowym garze, kasza gryczana biała zakupiona, chlorochinaldin dokupię (dziś o nim zapomniałam) i mam nadzieję, że będzie dobrze.
Moje gazy i niestrawności się uspokoiły, świąd odbytu znikł, więc owsiki chyba już mam z głowy. Trochę mnie męczy nadkwasota i nadmiarowe ssanie w żołądku, ale u mnie to baaardz stara dolegliwość. Podjrzewam, że ja i mąż byliśmy od dawna nosicielami lamblii (prawie) bezobjawowymi. Nastrój jest O.K., choć w weekend miałam zauważalny spadek formy.
Trochę za bardzo śpiąca się robię, jak usiądę na dłużej, a najgorzej jest po południu. Coś chyba z tymi ziółkami wyciszającymi przesadziłam. Podpowiedzcie coś, proszę, co z tego zestawu wywalić? Może proporcje zmienić?