Trzymam króliki (parkę) na dworze cały rok, dodam że wokół żyje pełno dzikich i trzymam swoje już ze 3 lata w ten sposób nigdy nie było problemów. Mieszkają w drewnianym domku i mają kryty wybieg ale otwarty i mogą biegać po całym ogrodzie. Widocznie im ten komfort nie wystarczył bo zbudowały sobie norę.
Wczoraj od rana szukałem królicy, nieraz już się zaszywała że nie można było jej znaleźć, ale na parę godzin potem wychodziła. No i wczorajszego ranka jej nie było, przyszedłem koło 15 ze smakołykami a jej nie było dalej, no i nie odpuściłem szukania. Jak to mówią szukajcie a znajdziecie, no i znalazłem. Zaklinowała się miedzy beczką, murem a stodołą. Żeby zabrać beczkę i wyciągnąć królicę musiałem wylać z beczki wiadrem z 40 razy wodę. Pleców do dzisiaj "nie czuje". Odblokowałem ją myślałem że pobiegnie na żer, ale nie tym razem. Musiała się zaklinować w nocy i padało bo była mokra, niestety też wymarznięta bo nie schowała się do norki albo domku i nic nie jadła przez ten czas. Tym razem widząc że nie za bardzo się rusza, zabrałem ją do domu by ją ogrzać, wysuszyć, doprowadzić do ładu. Nazwijmy słowo po imieniu była w jakimś stadium hipotermii. Po 2 godzinach owinieta w ręcznik doszła do siebie, przestała się trząść i zaczęła troszkę jeść, wypiła miseczkę letniej wody. Wszystko by było w normie już właściwie ale problem zaparcia pozostał, je po troszkę nie tak dużo jak zawsze, siku robi, ale bobków wcale. Daje jej to co je w ogrodzie czyli trawę, mlecz, pokarm i smakołyk (gruszka), żeby jej nie mącić w diecie. Jest już po jednym masowaniu żołądka góra-dół. Do weterynarza mogę z nią iść niestety dopiero jutro.
Jakieś pomysły co jeszcze mogę zrobić?