"Oficjalnym" wytłumaczeniem judeo-chrześcijańskim jest to, że rośliny i zwierzęta były stworzone w osobnych grupach czasowych. Ale jeszcze jak chodziłam na regligię, to mi tłumaczono, że to jest po prostu opis ewolucji dostosowany do pojęć ludzi kilka tysięcy lat temu.
Pewnie na to nachodzi oficjalna nauka przyrody w szkołach i forma zdrowego rozsądku, wcale niekoniecznie mieszczucha. Wieśniak też umie liczyć do czterech i widzi, że ogon się majta. Krowi nawet potrafi pięknie przyłoić w oczy w czasie dojenia :-)
A tak naprawdę główną ideą tekstu, na który się natknęłam z opowiadaniem o historii "krowa - pies - roślinka" było pokazuje jak bezsensowne są formalne testy IQ. Każdy chyba zna niejeden przypadek inteligentnego durnia, prawda?
Jeżeli chodzi o róg nosorożca, to podobno ma on wzmacniać męskie siły w stosunkach łóżkowych, ale w rzeczywistości doprowadzono do wyniszczenia lub prawie wyniszczenia wiele gatunków tych zwierząt na świecie. Dobrze, że Japończycy wpadli na pomysł, że rogi reniferów działają podobnie. Dzięki temu idzie duży eksport w tym kierunku, klienci mają nieszkodliwy towar i w nieograniczonej ilości, a może jakiś nosorożec przeżyje. Najśmieszniejsze jest to, że nikt nie wnika w szczegóły płciowe pierwotnych właścicieli rogów - u reniferów i byki i łanie są rogate, a co roku wyrastają im nowe rogi. I bardzo dobrze - niech żyje marketing :-)
Nasze tradycje medyczne też były holistyczne. Wystarczy poczytać trochę o polskiej medycynie ludowej w wersji dla etnografów. W warstwie medycznej większość problemów próbowano rozwiązać poprawieniem trawienia i wydalania, co wychwalają pod niebiosa swiatli medycy, a warstwy duchowej też nie zaniedbywano. Wystarczy poczytać, jak ważnym elementem były popioły z palmy wielkanocnej, woda czy kreda święcona oraz modlitwy. To tylko nasza medycyna naukowa, z jakiegoś powodu nagle zdecydowała, że jest medycyną konwencjonalną w odróżnieniu od wielotysiącletniej tradycji, którą nagle określono jako alternatywnę, żeby nie powiedzieć wprost - ciemnota i zabobon, nie mówiąc już o leczeniu bez uprawnień, czyli KRYMINAŁ.
Niedawno rozmawiałam z Peruwiańczykiem - Indianinem, mieszkającym z rodziną w Limie, ale pochodzącym z Andów. Jego matka ciągle zajmuje się ziołami, ale już sama nie chodzi w góry, tylko jego posyła. Oj, naplotkowaliśmy się o tradycjach, nowoczesności i zachodniości (co to znaczy "zachód" z punktu widzenia Indianina?). A wszystko w mieszkaniu uśmieconym suszącym się zielskiem uzbieranym przeze mnie i męża. Osobliwością było, że jojczał, że wszystkie komary z całego świata uwzięły się właśnie na niego i chodził cały czas w kapeluszu pszczelarskim, mimo, że komarów akurat nie było dużo :-))).
Chłopak razem z naszą koleżanką zajmowali się japońsko-amerykańską (tj. USA) wersją akupresury.
Warto się uczyć. Nie warto zaprzeczać sobie, bo to się źle kończy.
Chińczycy to też ludzie, a wśród ludzi są i ludziska, w tym i wydrwigrosze i szarlatani. Takie jest życie, niezależnie od miejsca na Ziemi...
Pozdrowienia :-)