U nas ostatnio zanikły nawet te niewielkie ilości morszczynu, które były w morzu, pomimo jego oficjalnej ochrony. Oficjalnie naukowcy nie znają powodu.
Nawet ostatnio sprowadzono sadzonki morszczynu ze Skandynawii. Nie wiem, jak to im wyszło.
Nieoficjalnie ja bym oskarżyła chaotyczne akcje refulacyjne, przewracające lub zasypujące nieliczne kamienie na dnie, szczególnie na Półwyspie Helskim. Poza tym budowa nowych portów i falochronów zmienia ruch piasku na dnie morza, i to jest niestety ruch na niekorzyść - piasek jest wymywany i ląduje gdzieś dalej, prawdopodobnie gdzieś na wybrzeżu okręgu królewieckiego lub litewskim, lub dalej na północ.
Podobno nasi patrioci w wolnych chwilach od innych zajęć wykrzykują, że oni nie oddadzą ani piędzi ziemi i tak dalej. Jednak nikt nie zauważa, że co roku tracimy niejeden kilometr kwadratowy Polski i jakoś nikogo to nie boli za wyjątkiem niedofinansowanych urzędów morskich, które muszą zabezpieczać kijami wierzbowymi wydmy lub po ich wymyciu, nadmorski las.
Pewnie znów padnie na Rosjan, że nam zabierają nasz piasek z plaż, bo dzięki temu będzie na kogo zwalić, co zwolni naszych władców od odpowiedzialności.
Czy coś w tej sprawie można zrobić? Osobście uważam, że tak. Mamy gromady oceanografów i hydrotechników, mamy firmy ekspolatujące porty i po ustaleniu kosztu utraty kilometra kwadratowego wybrzeża, w tym uszkodzeń infrastruktury, należy odpowiednio rozdzielić koszty przemyśleń i dodatkowych inwestycji zabezpieczających.
Może by z tego tytułu naruszyć budżet MON i zamiast wycieczek do dziwnych krajów, niechby się zajęli obroną (fizyczną) polskiej ziemi?
A że z tego powodu spadnie "atrakcyjność inwestycyjna" Polski? Przecież nie zabiorą ze sobą tych nabrzeży i basenów, najwyżej zabiorą dźwigi i tory.
Ot, takie sobie poranne rozważania...
Pozdrowienia :-)