Wczoraj poniosło mnie w chaszcze rozmaite.
Najpierw w okolicy przedzierałem się przez gąszcze nawłociowe powrastane w gęstwiny czeremchy i krzaczorów gęstych a licznych przy okazji, w poszukiwaniu resztek jeżyn.
Potem z rozpędu jakoś buszowałem trochę w sprawach porządkowych w zakamarkach swej działki.
Kiedy wsadzałem nochal w ligustry nagle coś zabłyszczało na żywo czerwono.
Poprawiłem wspomaganie oczne na nosie i zobaczyłem małą, rzadką kiść malutkich owoców, wyglądających jakby ktoś zawiesił kilka kropel żywo-czerwonej krwi.
Z plątaniny zieleni wyizolowałem łodyżkę z listkami przypominającymi trochę powój.
Na niej jeszcze kilka gronek z niedojrzałymi jeszcze, zielonymi owocami. Gdzieś wplątany w ligustr ukazał się lekko przywiędnięty fioletowo-żółty kwiatek.
Jakbym wizytówkę zobaczył z imieniem i nazwiskiem: Psianka Słodkogórz.
Gdzieś w pamięci zaświtały fragmenty tekstu Gospodarza na jej temat, zwłaszcza dermatologiczne zastosowanie.
- a co mi szkodzi spróbować, pomyślałem zrywając kilka krwistych kropelek.
Roztarłem je w dłoniach i zwyczajnie rozsmarowałem . Rozszedł się dosyć mocny zapach mocno przypominający mi początkowo zawartość kapsułek z wit.B.
Roztarta ciecz początkowo lekko kleiła, jednak po kilku minutach kiedy się wchłonęła i podeschła uczyniła me "spracowane" dłonie nieprzyzwoicie damskimi w dotyku i odczuciu.
Powtórka zastosowania na damskich dłoniach przyniosła opinię w rodzaju "fajny krem z tego można zrobić".
Przeprowadzone doświadczenie potwierdziło się w domu po przeczytaniu tego co nasz Gospodarz o niepozornej i nieczęsto spotykanej psiance pisze:
http://rozanski.li/?p=277.
Poczekam aż dojrzeją kolejne "krwinki " i razem z całą resztą zmasakrowane na masę zatopią się w kolejnej flaszce gorzałki.
... czas zmienić sklep z monopolami bo w najbliższym pani patrzy na mnie z niekłamanym podziwem. Tyle ostatnio facet kupuje a wciąż trzeźwy przychodzi - pewnie tłuką się jej w głowie te słowa.