Przez wiele lat, mieszkając jeszcze w Warszawie, jeżdziłam 50km aby kupić dla syna mleko kozie i kożlinę.W domu dzieliłam to na porcje, mroziłam.Pozostała rodzinka pazernie przyglądała się Kubusiowi który pałaszował takie rarytasy.Był uczulony praktycznie na wszystko, gdy jednak podawałam mu np. jaja domowe nic się nie działo, po sklepowych dostawał ataku jego ciałko puchło, czerwieniało,itp.zestaw ER był zawsze w pogotowiu.Pamiętam za to jak w czasach kartkowych do babci przychodziła kobitka z cielęciną.Jak miała pomoc to i kilka literków mleka przywoziła, babcia nastawiała na zsiadłe, młode ziemniaczki i było w domu swięto.
Pozdrawiam.