Witam. Odświeżam wątek, ponieważ chcę się podzielić z Wami, jak uratowałam męża z silnego uczulenia ... może komuś się przyda

Od razu zaznaczę, że nie jestem zielarką, nad czym mocno ubolewam i mam wielką nadzieje, że z Waszą pomocą, przynajmniej trochę poznam tajemnicę fitoterapii, tym bardziej, że od kilku lat przeprowadziliśmy się z miasta na wieś, mieszkamy wśród lasów, łąk, rzek itd. i grzechem by było nie wykorzystać zasobów naturalnych którymi obdarował nas Pan Bóg.
Otóż, w maju 2014 r. mąż dostał wysypki, najpierw na wewnętrznych przegubach łokciowych, potem na poszczególnych częściach ciała: pod pachami, brzuchu, plecach, nogach, okolicach intymnych i w końcu nie było centymetra skóry, które było by bez wysypki.
Najpierw pojawiało się czerwone znamię, które powiększało się bardzo szybko, bledło a na jego miejscu pojawiały się milion krosteczek które w krótkim czasie stawały się wodnistymi pęcherzami, które natomiast UWAGA! po pęknięciu przeistaczały się w KURZAJKI! takie najprawdziwsze kurzajki, może tylko trochę bardziej płaskie. Wyglądało to okropnie, mąż bardzo cierpiał ponieważ swędziało i piekło całe ciało. Nigdy przedtem nie miał uczulenia. Lekarze rozkładali ręce bo wyczerpali wszystkie możliwe sposoby, mąż dostawał jakieś bardzo mocne zastrzyki, również dożylnie ( nie zapisałam nazwy), kiedy ostatni zastrzyk, ponoć silniejszego już nie ma, nie pomógł, powiedzieli że trzeba się kłaść do szpitala na odtruwanie się.
Za ten czas ja już poczytałam co nieco o terapii ziołami, kilka składników wykopałam, kilka narwałam a kilka kupiłam. Tak powstała mieszanka ziołowa, którą zaczęłam niezwłocznie poić męża.
- koszyczek rumianku
- liść orzecha włoskiego
- szyszki chmielu
- korzeń łopianu
- korzeń kozłka lekarskiego
- liść brzozy
Wszystko zmieszałam w równych proporcjach, 1 czubatą łyżkę ziół zalewałam 2 szkl. wody, gotowałam 5 minut, przecedzałam. Pic po jednej szklance dwa razy na dzień. Wywar smakował gorzko - cierpko, dla tego po krótkim namyśle i błagalnych oczach męża

pozwoliłam dodawać łyżeczkę miodu.
Następna rzecz o której chcę powiedzieć a która okazała się być bardzo pomocna, to zapomniany przez lekarzy ( za mało kosztuje) najpospolitszy - puder w płynie! Po pierwszej wizycie u lekarza, mąż przyniósł do domu wykupiony z recepty mały flakoniczek z jakimś płynem do smarowania który kosztował 38 zł. a którego, po pierwsze nie starczyło, żeby posmarować wszystkie miejsca dotkniętych uczuleniem a po drugie - wcale i to wcale nie pomógł. Natomiast po smarowaniu "babcinym" pudrem w płynie, który kosztuje grosze, mąż odczuł znaczną ulgę i pierwszy raz od kilku nocy przespał kilka godzin bez budzenia się ( czytaj drapania się). Smarowałam go całego dwa razy, rano i na noc, wyglądał jak mumia i pachniał miętą

Teraz najprzyjemniejsza informacja!
Dzień pierwszy - bez zmian
Dzień drugi - w dzień niby mniej swędzi ale wieczorem nowe krostki w miejscach, w których wcześniej nie było ( uszy)
Dzień trzeci - w dzień prawie nie swędzi, wieczorem stare ogniska zaczynają zanikać ale pojawiają się nowe na stopach.
Dzień czwarty - w dzień wcale nie swędzi! wieczorem stare ogniska już prawie nie widoczne i nie swędzą, nowych brak.
Dzień piąty - nic nie swędzi, nowych ognisk brak, wieczorem odpadają pierwsze kurzajki!
Dzień szósty - siódmy - ósmy - tak samo jak piąty, czasami zaostrza się w miejscach od których się zaczęło ale daję więcej pudru i jest ok.
Zioła podawałam mężowi przez cztery tygodni, od trzeciego tygodnia do mieszanki dodawałam również liść babki i korzeń mniszka ( tak sobie pomyślałam, że nie zaszkodzi

)
Takim oto sposobem ominęliśmy szpital, czego i Wam życzę!!