U mnie w domu na szczęście nie ma jakichś poważnych chorób, dlatego zestaw jest niezbyt wyszukany.
Z rzeczy fabrycznych trzymam w szafie butelkę Dentoseptu, syropu Thymi, piguły przeciwkaszlowe tyminek z podbiałem. Kiedy mieliśmy w rodzinie przygodę z depresyjką, czyli badaniem kolejnych czarnych dziur świadomości, to pojawił się Valused. Na szczęście od dobrze ponad roku nie był używany. Na krwiaki mam nalewkę z arnik od razu po zakupiei zmieszaną z buteleczką olejku imbirowego lub goździkowego.
Z rzeczy półfabrycznych mam butelkę 1,5 litra samodzielnie zalanych ziół szwedzkich z niemieckiej mieszanki według Marii Treben. Część trzymam w osobnej butelce od razu zmieszane z olejem - gotowe do smarowania.
W domu zawsze mam dużo mięty i dzikiej, zbieranej w różnych miejscach, o róznej sile aromatu, i uprawianej, z ogrodu mojej mamy. Staram się mieć dużo melisy, nagietków, skrzypu, krwawnika, pokrzywy. Większość z tych rzeczy idzie po prostu do herbaty zwanej u nas czasem "akwarium" bo przyjemnie popatrzeć na kwiatki i listki pływające w szklanym dzbanku.
Na wszelki wypadek mam trochę konwalii, żarnowca, kokoryczki, wrotyczu - jeśli by trzeba coś zrobić przy jakimś wyczerpującą wściekłą grypą i z problemami sercowymi.
Staram się zawsze nazbierać i nasuszyć dość dzikiej róży, jarzębiny i głogu i czarnego bzu.
Staram się zawsze mieć dość dżemów i soków z różnych jagód dzikich i uprawnych z aronią i kaliną włącznie. W tym roku zrobiłam sok z trzmieliny, ale akurat nikt u mnie nie miał problemów "gardłowych" więc jeszcze stoi.
A co poza tym? Co wpadnie, a się przyda chociażby do herbaty, a może i do poważniejszych rzeczy: liście czarnej porzeczki, przytulia, liście rdestu japońskiego, w tym roku dużo jemioły, mlecz, kaczeńce, nawłoć kanadyjska, tojeść, wiązówka, kwiaty czarnego bzu, akacji, kasztana, jarzębiny, czeremchy (też i młode gałązki z liściami), pączki z różnych drzew, korzenie bylicy pospolitej.
Z typowych przypraw mam w tym roku dużo majeranku, lebiodki, macierzanka piaskowa jest już zjedzona, mrożę po pokrojeniu młode gałązki z cebulkami czosnku (już zjedzone), też dziki czosnek ("szczypiorek"). Dużo szczypiorku dzikiego i uprawnego też suszę, też suszę dużo natki z selera.
Zeszłego roku pomimo abstynenctwa mocno dofinansowałam państwowy monopol, bo robiłam dużo różnych nalewek na różne smarowidła. Niektóre kombinacje typu korzenie pokrzywy z kompletnymi roślinami jaskółczego ziela okazały się świetnym wynalazkiem na uczulenia. Chyba jednak w tym roku tyle nie zrobię, bo się nie zużywa.
Jak nie mam z własnych zbiorów, a potrzebuję, to po prostu robię zakupy.
No, coż... miejsca w szafie i zamrażarce brakuje, dzięki znajomym ilość zapasów się jednak zmniejsza, bo najsmutniejsze byłoby się zastanawiać, czy wyrzucić zeszłoroczne zbiory, czy jednak się powstrzymać przed nowymi... Ale przecież te zeszłoroczne powoli tracą wartość, ale w jakim stopniu?
Pozdrowienia :-)